czwartek, 31 grudnia 2009

Amenra - Afterlife

Trzy zrośnięte ze sobą symetrycznie noworodki, za nimi nieprzenikniona otchłań oraz wynurzające się z niej macki, które próbują pochłonąć niewiniątka. Trzeba przyznać, że przedstawiona przez Belgów graficzna wizja dość mocno obrazuje z czym tak naprawdę będziemy mieli do czynienia w trakcie słuchania płyty. Dziś jest to sztuka niezwykła, aby właśnie za pośrednictwem okładki w tak dobitny sposób ukazać zawartość albumu. W tym wypadku wraz z muzyką stanowi to o dopełnieniu dzieła. Ciekawostką jest, że w odróżnieniu do wcześniejszych, brutalnych i surowych wydawnictw tym razem otrzymujemy trzy akustyczne, subtelne i melancholijne utwory, będące nową jakością w dyskografii muzyków z Amenra. Głos wokalisty, ani przez chwilę nie przechodzi w krzyk, talerze w To Go On.: And Live With. Out. mistycznie wybijają rytm, gitary natomiast wolno i konsekwentnie zmierzają do... no właśnie! Czego? Styku światów? W wyobraźni ciężko oprzeć się wrażeniu, że po trzecim kawałku stajemy na granicy wspomnianej otchłani. W rzeczywistości nasz nerw słuchu rejestruje odwrócone wersje pierwszych piosenek. Za sprawą takiego eksperymentu otrzymujemy wyśmienite, ambientowe kompozycje. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż tworzą one ze sobą bardzo logiczną całość. Efekt końcowy jest piorunujący, a atmosfera mistycznego poznania niezwykle gęsta. Noworodki wznawiają cykl - koło się zamyka. Życie i śmierć koegzystują obok siebie w idealnej harmonii.





Myspace

wtorek, 22 grudnia 2009

Indigo Tree - Lullabies Of Love And Death

Przymierzając się do nowej recenzji zastanawiałem się o jakiej płycie tym razem napiszę. Trochę się tych nowości nazbierało w ostatnim czasie. Jedne bardziej urzekły mnie oryginalnym stylem, inne zaś specyficznym klimatem, które wokół siebie roztaczały. Wybór zatem padł na zespół łączący obie te sfery. O kim mowa? O Indigo Tree. - dwójce zdolnych wrocławian poruszających się w stylistyce dość oryginalnej, jak na nasze rodzime podwórko. Debiutancki krążek Filipa Zawady i Peve "Lety" jest pomostem między niebanalnym podejściem do akustycznego grania (wymieszanego z freak-folkiem posypanym szczyptą indie, sub-popu i szeroko pojętej alternatywy), a klimatycznym chilloutem, mimowolnie zmuszającym nas do odpłynięcia w świat namalowanych przez muzyków dźwiękowych pejzaży. To muzyka charakterystyczna dla takich grup jak Fleet Foxes i Animal Collective, gdzie rozmydlone wokale mieszają się ze spokojnie sunącymi się akustycznymi wątkami, uzupełnionymi gdzieniegdzie zróżnicowanym instrumentarium (np. dęciaki w Nightwaves). Nie ma tutaj jednak mowy o złym wyważeniu proporcji. Jest to bowiem krążek od początku do końca minimalistyczny. Góruje tutaj senna atmosfera, stąd też pewnie taki a nie inny tytuł albumu. Materiał ten obfituje w różnego rodzaju eksperymenty i smaczki. Na uwagę zasługuje kawałek Swell, gdzie przez całość przewija się charakterystyczny dźwięk głośników w trakcie połączenia telefonicznego. Jest on jednak na tyle subtelnie wkomponowany, iż zamiast stanowić swego rodzaju przeszkadzajkę - wzbogaca utwór i nadaje mu onirycznego klimatu. Moim drugim faworytem jest Burntsugar - dowód na to, że proste patenty gitarowe mogą nadawać utworom dynamiki oraz budować specyficzne napięcie. Urozmaicone partie wokalne to kolejny atut wydawnictwa. Mamy tu coś na styl falsetu i zawodzenia, czy też statyczny, bezosobowy śpiew wynurzający się niczym z głębin wody. Trudno jest się oprzeć wrażeniu, że Indigo Tree pochodzą z zagranicy. Momentami wyczuwałem tutaj atmosferę amerykańskiego folkloru, a wrażenie to wzmacniały wspomniane wcześniej wokale. Idąc dalej tym tropem śmiem przypuszczać, że na zachodzie Lullabies Of Love And Death odniosłyby spory sukces. W Polsce tego typu granie jest nadal mało rozpowszechnione. Na horyzoncie pojawiają się jednak nowe nazwy, jak chociażby Kyst (lada dzień pojawi się ich pierwszy longplay). Zapotrzebowanie na tą muzykę z pewnością zwiększy szanse na pojawienie się kolejnego, świetnego krążka pod szyldem Indigo Tree. Będę czekać z niecieprliwością.



Myspace

środa, 25 listopada 2009

Blindead - wywiad

Blindead - zespół, którego nie trzeba przedstawiać chyba nikomu, kto choć w minimalnym stopniu interesuję się polską sceną metalową. Co ciekawsze właśnie Ci Panowie dokonali na niej małej rewolucji. Wpisując się w ruch tzw. post-metalu pokazali, jak powinno się grać klimatyczny, eksperymentalny doom metal. Przed Wami zapis rozmowy z Havoc'kiem, gitarzystą tej świetnej kapeli.

Jesteście jedną z tych grup, która kuje żelazo póki gorące. Autoscopia była świetnym albumem, ale i o nim zaczęto w końcu mniej mówić. Wtedy przypomnieliście o sobie wydawnictwem Impulse. Podejrzewam, że na trzeci longplay również nie przyjdzie nam długo czekać.

Bardzo chcielibyśmy, żeby nowy materiał ukazał się drugiej połowie 2010. Mamy już kilka szkiców, ale przed nami jeszcze naprawdę sporo pracy, więc zobaczymy jak się to wszystko poukłada.

Wróćmy na chwilę do EPki. Myślę, że pozwoliła Wam ona wejść na kolejny level Waszej artystycznej ewolucji. Warto jednak dodać, że z każdym krążkiem Wasz rozwój zaskakuje odbiorców. W jakim kierunku zmierza zatem Blindead. Czeka nas więcej ambientowych podróży w stylu Rosetty? A może podobnie jak Cult of Luna zaczniecie flirtować z post-rockiem?

Tak, rzeczywiście 'Impulse' obudził w nas coś zupełnie nowego i bardzo nam się to spodobało. Nie chcemy jednak popadać w skrajności i tworzyć kolejnej płyty tylko w takim klimacie. Będą eksperymenty, ale z pewnością nie zabraknie na niej wszystkiego co w Blindead charakterystyczne:) Jak już mówiłem, w tej chwili mamy gotowe szkice trzech numerów, więc jeszcze trochę za wcześnie, żeby rozwijać ten temat.

Dźwięki, które pojawiają się z pierwszymi sekundami Impulse przywodzą na myśl sygnał wysyłany przez obcą rasę w filmie "Kontakt" z Jodie Foster w roli głównej. Graficznie i muzycznie również ciężko uciec od skojarzeń z science-fiction. Lubicie tego typu futurystyczną otoczkę?

Ja osobiście bardzo lubię filmy s-f, ale szczerze, to nigdy nie kojarzyłem naszej muzyki z tą tematyką.

Wiem, że Wam póki co to nie grozi, ale niektóre pokrewne Blindead zespoły ewidentnie cierpią na brak weny. Co myślicie o nowej płycie Isis "Wavering Radiant"? Jeżeli o mnie chodzi, to strasznie się zawiodłem. Aaronowi i spółce najwyraźniej wyczerpała się formuła. Zabrakło tej specyficznej atmosfery, o której Wy nie zapomnieliście w swojej dźwiękowej miksturze.

Mi trochę ta płyta uciekła. Kiedy się pojawiła, słuchałem jej kilka razy. Pierwszy kontakt był dosyć ciężki i nie mogłem przesłuchać jej w całości. Po jakimś czasie coś mi się w niej na chwilę spodobało, ale nie na długo. Dzisiaj nie słucham jej w ogóle. Najlepsze wydawnictwa mają już niestety za sobą. 'Mosquito Control', 'The Red Sea' czy 'Celestial' kładły mnie na łopatki! Później było już tylko słabiej.

Szeroko rozumiany post-metal wciąż stanowi niszowy gatunek w naszym kraju. W przeciwieństwie do kapel stonerowych, liczba zainteresowanych graniem właśnie takiej muzyki nie poraża. Tides From Nebula bliżej jest do dokonań Pelican, czy też Russian Circles, natomiast inne - mniej znane grupy - nie wpłynęły jeszcze na szersze wody.

Myślę, że wcale nie wygląda to tak jak to przedstawiłeś. Taka muzyka ma naprawdę wielu fanów w Polsce. Najlepszym przykładem na to, była dla nas trasa z Rosetta. Największa frekwencja była właśnie u nas. Bardzo dobrze było też na Węgrzech i w Czechach. Im dalej na zachód tym mniej ludzi na koncertach. Myślę, że nie ma się co frustrować, bo naprawdę nie jest tak źle jakby się wydawało. Trzeba konsekwentnie dążyć do celu jaki się obrało. My chcemy tworzyć jak najlepszą muzykę i grać jak najlepsze koncerty. Mamy wielkie szczęście, że coraz więcej ludzi na nie przychodzi i jesteśmy im za to zajebiście wdzięczni! Przy okazji staramy się zawsze zapraszać do wspólnego grania, zespoły, które są kompletnie nieznane, a według nas mają potencjał i mogą też zainteresować naszych fanów.

Chciałbym się z Wami podzielić pewnym spostrzeżeniem. Zauważyłem, że osoby, które na co dzień siedzą w bardziej tradycyjnych odmianach metalu, po kontakcie z Waszą twórczością całkowicie tracą dla niej głowę. Nie mobilizuje ich to jednak do zapoznania się z innymi przedstawicielami gatunku. Jak myślicie, dlaczego?

Dzieje się tak na pewno za sprawą dosyć sporych naleciałości metalowych w naszej muzyce. Wiele zespołów z tego nurtu jest raczej kojarzonych ze sceną HC i z niej się właśnie wywodzi. Mi to zupełnie nie przeszkadza, ale jestem pewien, że dla wielu to jest właśnie dużą przeszkodą.

Wspomniałeś wyżej o koncertach z Rosetta w ramach ich europejskiej trasy. Czy z racji tego, iż obracacie się w podobnych rejonach muzycznych, odcisnęło to na Was - jako muzykach - jakieś piętno?

Te dwa tygodnie były dla nas naprawdę wyjątkowym czasem. Mimo tego, że właściwie nikt nas nie znał, to na koncertach mieliśmy bardzo dobre przyjęcie. No i świetnie się bawiliśmy przede wszystkim z drugim zespołem, z którym graliśmy, czyli City Of Ships. Ci goście, bardzo szybko stali się naszymi przyjaciółmi! Okazało się, że mają podobne podejście do alkoholu i jointów;P. Mieliśmy, więc sporo wspólnych tematów, hehe!. Rosetta co wieczór grali naprawdę niesamowite koncerty. Robiło to duże wrażenie, ale nie sądzę, żeby odcisnęli na nas jakieś piętno. Na pewno nie zaczniemy nagle grać jak oni. Mamy zbyt mocny film na to, żeby robić muzykę po swojemu.

Grudniowa trasa, to wspólne przedsięwzięcie z Tides From Nebula. W jej trakcie odwiedzicie również Bydgoszcz, z czego niezmiernie się cieszę. Supportować będzie Was Broken Betty. Co zadecydowało o wyborze właśnie tej kapeli?

Też się cieszymy na koncert w Bydgoszczy! Ostatnio było bardzo dobrze. Mamy nadzieję, że i tym razem ludzie dopiszą. A jeżeli chodzi o Broken Betty, to jakiś czas temu organizowałem w Gdyni koncert At The Soundawn z Włoch i potrzebowałem dla nich jakiegoś supportu. Konrad wcześniej mi coś o nich wspominał. Posłuchałem kilku numerów na myspace i od razu mi się spodobało. Zaprosiłem ich na ten koncert i okazało się, że to naprawdę świetnie zapowiadający się band. Jak zaczynaliśmy planować trasę z Tidesami, to okazało się, że mamy jeszcze miejsce w busie dla 3 osób, więc od razu pomyślałem o nich. Wiem, ze ich muza dosyć mocno odbiega od tego co gramy my albo Cebule ;), ale to bardzo dobrze. Przyda się trochę pustynno-kyuss'owych klimatów. Przynajmniej nie będzie tak smutno przez cały wieczór;)

Skoro już o trasach mowa, to powiedzcie jak to w końcu było z Waszą odmową udziału w Blitzkrieg V?

Sprawa wyglądała tak, że najpierw dogadaliśmy się z organizatorem tej trasy na konkretne warunki, a po kilku miesiącach okazało się, że do składu trasy dochodzi Marduk i warunki zmieniają się diametralnie. Mówiąc krótko. Kwota, którą mielibyśmy dopłacić do tego wyjazdu, zwyczajnie nas przerosła. Nie zależało nam na tej trasie, aż tak bardzo, żeby zaciągać jakieś chore kredyty itd.

Mieliście już okazję wystąpić na jednej scenie z Minsk, Neurosis i wspomnianą wcześniej Rosettą. Która z zagranicznych drużyn znajduje się jeszcze na Waszej liście życzeń?

Chciałbym, żebyśmy zagrali kiedyś trasę z Killing Joke, Ministry, Down albo Crowbar. To by było coś:)

Czy w niedalekiej przyszłości planujecie nagrać jakiś teledysk? Zapewne byłoby to miłe uzupełnienie Waszej dotychczasowej twórczości.

Tak, mam nadzieję, że do następnej płyty uda nam się zrobić klip. Wszystko jak zwykle zależy od kasy. Nie chcemy robić jakiegoś gniota. To musi być coś naprawdę wyjątkowego. Inaczej się na to nie zdecydujemy i poczekamy do następnego razu.

2009 rok rozpieszcza nas jeżeli chodzi o koncerty. Za nami bardzo udane Knock Out Festival oraz Asymmetry. Z kolei lada dzień szykują się takie atrakcje jak Unsound, Isis w Proximie, czy też Nile, Cannibal Corpse i Dying Fetus. A na co Ty masz w planach się wybrać?

Chciałbym zobaczyć Alice In Chains w Stodole, ale już wiem, że niestety mi się nie uda. Oprócz tego, przejechałbym się na Clutch w Berlinie, ale bilety na koncert kosztują 90 euro, więc chyba też odpuszczę. Nic innego nie przychodzi mi teraz do głowy. Pewnie dlatego, że myślami jestem już na naszej trasie:)

Na deser mam dla Was pytanie pół żartem, pół serio. Co myślicie o nowej płycie Agnieszki Chylińskiej? :D

Myślę, że to co ona teraz robi jest bardzo słabe...Szkoda na to czasu;P

Tradycyjnie ostatnie słowa dla Was...

Wpadajcie na koncerty na naszej nadchodzącej trasie! Po niej zamykamy się w sali prób na kilka miesięcy. Wracamy po wydaniu nowej płyty. Pozdrawiamy!

Dzięki za wywiad!

Myspace

środa, 28 października 2009

Converge - Axe To Fall

Oj, namieszało mi to Converge w głowie strasznie! Kto by pomyślał, że kiedyś będę się zachwycać tego rodzaju opętańczymi wokalami, przypominającymi do złudzenia syk węża? "Axe To Fall" na stałe powinno zostać wpisane do encyklopedii pod hasłem "przebojowość". Wiadomo, nie znajdziemy na krążku hitów, które moglibyśmy puścić pasażerom w autobusie, albo posłuchać z dziewczyną do kolacji przy świecach. Przebojowość objawia się tutaj poprzez intensywność z jaką wciągnięty zostaje słuchacz w wir akcji rozgrywającej się na albumie. Uwierzcie mi, tam naprawdę sporo się dzieje. Już otwierający "Dark Horse" to bezpardonowy kopniak w twarz, nie pozwalający się podnieść aż do ostatnich sekund utworu. Im dalej w las, tym mocniej. "Reap What You Sow" to kontynuacja zapoczątkowanej wcześniej rzeźni. Złowieszczy bas rozpoczynający kawałek utwierdza nas tylko w przekonaniu, że nie będzie zmiłowania. Chwilowe zwolnienie następuje w przytłaczająco dusznym "Worms Will Feed", żeby zaraz potem znów zniszczyć narażone na to okrucieństwo uszy. Moim faworytem natomiast jest "Dead Beat", który w refrenie powala brzmieniem perkusji, skondensowaną energią oraz brutalnością jednocześnie. Istny majstersztyk! Album zwieńczają dwie spokojniejsze, odstające od całości pieśni. W jednej z nich - "Cruel Bloom" - gościnnie pojawia się Steve Von Till z Neurosis. ATF zaskakuje ilością świetnych solówek, mogących u niejednego wielbiciela thrash metalu wywołać niekontrolowaną erekcję. Nowa płyta bostończyków ma również to do siebie, że potrafi przyciągnąć potencjalnego słuchacza - w tym przypadku i mnie - do starszych pozycji w dyskografii zespołu, a to jest z całą pewnością niecodzienna zaleta, będąca tylko potwierdzeniem klasy tego wydawnictwa. Starzy wyjadacze kręcą już pewnie nosem na całą tą convergową modę. No bo jak to możliwe, że ich kultowy band nagle stał się taki popularny i nie jest już wyznacznikiem elitarności ich zacnego grona? Jednak z mojego punktu widzenia nie ma się o co martwić. Takie dźwięki mogą jedynie przykuć uwagę osób siedzących w innych niszowych gatunkach. Poza tym godne podziwu jest, że grupie udało się dokonać kilku pozornie wykluczających się między sobą rzeczy: stworzyć świetną, nieszablonową muzykę i zdobyć przy tym kolejną rzeszę fanów.

Myspace

wtorek, 27 października 2009

Irreversible - Light

Teraz, gdy muzyka stała się dla nas osiągalna w większym stopniu, niż było to kiedykolwiek możliwe, coraz więcej zespołów decyduje się na udostępnianie swojej twórczości całkowicie darmowo za pośrednictwem Internetu. Tym razem na taki krok zdecydowali się Panowie z Irreversible. I choć świadomość słuchania legalnie ściągniętej muzyki powinna budzić u mnie pozytywne odczucia, to za każdym razem podchodzę do tego typu inicjatyw z lekką dozą ostrożności. Zawsze istnieje możliwość, że materiał jest tak kiepski, iż muzycy, w poczuciu godnej naśladowania społecznej empatii, odeszli od zamiaru uszczuplenia portfeli słuchaczy. Nierzadko jest to jednak mylny wniosek i choć nowy krążek post-metalowców z Atlanty nie jest dziełem wybitnym, to przesłuchanie go nie uznałbym za czas stracony. "Light" zaczyna się dość średnio i w pewnym momencie człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby przypadkiem słucha tego samego zespołu, który nagrał "Sins". Z biegiem czasu akcja się jednak rozkręca i w efekcie otrzymujemy dość zróżnicowany album, pełen eksperymentów wokalnych oraz ciekawych zagrywek na miarę Cave In. O tak! Wpływy tego zespołu słychać bardzo wyraźnie. Nic dziwnego, że na jednej z promocyjnych fotografii lider grupy odziany jest właśnie w koszulke wspomnianej wyżej formacji. Ogólnie rzecz biorąc płyta zaczyna się robić ciekawa dopiero od połowy. Najlepszym wyjściem w tym momencie jest wymieszanie w odtwarzaczu kolejności utworów. Ja tak uczyniłem - co prawda przypadkiem, ale jednak - i w ostateczności miałem przyjemność posłuchać całkiem zwartego albumu. Skoro jesteśmy przy pozytywach, to warto dodać, że materiał na "Light" jest mniej statyczny, aniżeli jego poprzednik. Szczególnie interesująco na tle albumu prezentują się instrumentalne kawałki: plemienny "Epiphanies" i marzycielski "Messhiahs". W paru momentach usłyszymy również nietypowo wkomponowaną elektronikę. Innym razem poznajemy monumentalne oblicze Irreversible - rozbudowany, wielowarstwowy "Resonance". Jednym słowem chłopaki postanowili poeksperymentować na całego, co może nasuwać skojarzenia z nowym Isis.

Myspace
Link do albumu

piątek, 23 października 2009

Thou - Through The Empires of Eternal Void

Czy nazwa widniejącej w powyższym tytule płyty nie brzmi dla Was znajomo? Ależ oczywiście, ponieważ są to słowa z utworu "Into the void" nieodżałowanego Black Sabbath! Natomiast recenzowana przeze mnie EPka jest niczym innym, jak hołdem skierowanym ku temu jakże zacnemu kwartetowi. Wkład mistrzów z Birmingham w rozwój metalu nie podlega żadnej dyskusji. Do dziś ich muzyczne patenty można wychwycić we współczesnych produkcjach spod znaku ciężkiego grania, a szczególnie widoczne jest to wśród grup zajmujących się szeroko rozumianym doom metalem. Cathedral określani są mianem najwierniejszych uczniów BS, natomiast Thou już bez żadnych kompleksów otwarcie przyznają się do swoich inspiracji w starciu z materiałem legendarnych idoli. Moją ciekawość rozbudził również fakt, iż zespół z Louisiany reprezentuje tą bardziej sludge'ową odmianę doomu. Jak zatem prezentuje się warstwa muzyczna? Już na wstępie należy zaznaczyć, że zespół dochował wiernośności wobec oryginalnych kompozycji. Nie uświadczymy tutaj żadnych przeinaczeń, udziwnień lub zbędnych eksperymentów. Duch Sabbathowych kompozycji został zachowany. Pewne mieszane odczucia może wywoływać wokal, który bardziej kojarzy mi się z barwą Jeffa Walkera z Carcass, aniżeli psychodelicznymi wariacjami Osbourne'a. W tym przypadku podpinam to jednak do plusów wydawnictwa, ponieważ pewna doza oryginalności i autonomiczności stylu zawsze jest mile widziana ze strony zespołu coverującego. Przecież wiadomo, że nie o klonowanie w tej zabawie chodzi. Brzemienie płyty jest natomiast potężne. W połączeniu z genialnymi kompozycjami, te kultowe już utwory zyskują nowe oblicze. Jest ono ciężkie, duszne i przytłaczające. Tak się jednak sklada, że wciąż mówimy tutaj o niezwykle miodnych numerach. Nieśmiertelnych kawałkach, które w rękach pokornego zespołu mogą ponownie zainteresować młode pokolenia. "Through The Empires of Eternal Void" posiada spory potencjał edukacyjny. Co prawda znam kilka osób, które mogłyby pokręcić nosem przy kontakcie z zawartością owego krążka, ale nie oszukujmy się... nie zawsze możemy mówić o istnieniu fanów zarówno współczesnych doomowych dokonań, jak i tych klasycznych, które wyszły z pod ręki BS. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko zachęcić Was do sięgnięcia po EPkę w celu weryfikacji powyższych tez. :)

Myspace

czwartek, 22 października 2009

Echoes Of Yul - wywiad

Echoes Of Yul - zespół-ewenement na skalę krajową. Jak sami mówią, ciężko przyrównać ich do jakiegokolwiek innego projektu w Polsce. Trafne spostrzeżenie. Ich muzyka to mroczna mikstura drone, ambientu, oraz elementów filmowych. Na dodatek muzycy odpowiedzialni za to monstrum - Michał Śliwa i Jarek Leśkiewicz - sprawiają wrażenie równie tajemniczych, co generowane przez ich utalentowane umysły dźwięki. Ale to tylko pozory, bo w gruncie rzeczy bardzo sympatyczni z nich kolesie, o czym na pewno przekonacie się w trakcie lektury.

Na wstępie chciałbym Wam podziękować za przychylne rozpatrzenie mojej prośby o przeprowadzenie wywiadu. Od pojawienia się Waszego debiutu minęło już parę miesięcy. Jak z perspektywy tego czasu oceniacie jego przyjęcie? Czy sami jesteście w pełni usatysfakcjonowani finalnym efektem?

MŚ: To raczej my dziękujemy za zainteresowanie jakie okazujesz Echoes Of Yul, jesteś trzecim nabywcą naszej płyty i drugim w Polsce. ;-) Jesteśmy bardzo zaskoczeni dobrym odbiorem płyty szczególnie, że nie gramy koncertów. Ogromnie miły jest fakt, że mamy odzew z całego świata i w większości pozytywny. ;-)

JL: Przyjęcie płyty jest lepsze niż oczekiwaliśmy i bardzo motywujące do pracy nad nowym materiałem. Dziękujemy wszystkim którzy zainteresowali się naszą muzyką, a szczególnie tym którzy w szczery sposób wypowiedzieli się o niej.

Na swoim MS umieściliście wstępne wersje utworów, które znajdą się na drugim wydawnictwie pod szyldem EOY. Czego możemy się spodziewać po nowej płycie? Czy planujecie zaprosić jakichś ciekawych gości do współpracy? Co z wokalami? Będzie ich więcej?

MŚ: Goście pojawią się marginalnie, właściwie bardziej na zasadzie sentymentu do znajomych i frajdy wspólnego pohałasowania, trzon zespołu pozostaje bez zmian, za wyjątkiem zdecydowanego wyrównania udziału w nagraniach teraz jest 50/50. W związku z tym, że najbardziej ukończone utwory trafią na split z Guantanamo Party Program i Sun For Miles znowu znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Jeżeli chodzi o kształt nowej płyty mamy kilkadziesiąt szkiców, ale czy zdecydujemy się na wokalną płytę czas pokaże... Na pewno wokali będzie więcej niż na debiucie, gdzie poddaliśmy je głębokiej obróbce i stanowiły one jedynie jeden z uzupełniających instrumentów.

JL: Szczerze mówiąc ciężko powiedzieć czego można sie spodziewać po naszych kolejnych nagraniach. Na pewno zależy nam na progresji, nie chcemy się powtarzać. Będziemy eksperymentować z tym jak daleko możemy naciągnąć koncept EOY unikając jednak kiczu i pretensjonalności. Odnośnie wokali: myślę że w naszym przypadku to naturalna ewolucja. Wspólnie decydujemy o tym czy dany wokal brzmi ok i współgra z muzycznym tłem dodając coś istotnego do utworu. Nic na siłę...

Przygotowując się do tej rozmowy, przypadkiem natrafiłem w sieci na Wasz teledysk do utworu The Stand. Mimo swej prostoty i minimalizmu, jest cholernie klimatyczny. Podobnie ma się rzecz z okładką debiutu. Dostrzegam tutaj pewien wspólny mianownik. W jakim stopniu fascynuje Was natura? Czy stanowi dla Was inspiracje?

MŚ: Coś w tym jest. Fauna i flora to dobra ilustracja naszej muzyki, pamiętaj że pierwszy zespół w jakim graliśmy nazywał się Dziad Borowy. ;-) Minimalizm i prostota wynika w pewnej mierze ze świadomości własnych ograniczeń, staramy się trzymać z dala od cyfrowej postprodukcji która ma ukryć braki budżetowe.

JL: Ten "klipik" to taki zlepek obrazków które wg mnie pasują do tego co chcieliśmy osiągnąć muzycznie i lirycznie w tym utworze. Potęga, piękno, groza natury. Odwieczny cykl. Człowiek – kruchy, pełen pokory i... akceptacji. Wszystko to łączy się w monumentalnej sonicznej symbiozie. Taka perspektywa jest bardzo interesująca i dość bezlitośnie obala społeczno-socjologiczno-etyczne schematy i nawyki w które człowiek owinął swoją egzystencję przez tysiąclecia. Siły natury wokół nas są prawdziwą inspiracją.



Co myślicie o częstotliwości z jaką wypuszczane są wydawnictwa Nadji i Jesu? Czy Waszym zdaniem wpływa to na jakość serwowanego przez zespół materiału? Obracacie się w podobnych klimatach. Jak zatem wygląda to zjawisko z punktu widzenia muzyków tworzących drone? Czyżby gatunek ten stanowił niewyczerpalną formułę?

MŚ: O Nadji trudno jest mi się wypowiadać bo każda płyta brzmi podobnie, zresztą zespół ten poznałem stosunkowo niedawno już po nagraniu płyty, za to widziałem ich na koncercie i był bardzo udany. Na pewno jest to konsekwentny zespół. Broadrick zawsze wydawał dużo i ja z pozycji osoby, która przepada za jego produkcjami, mogę się tylko cieszyć.

JL: Nadji słuchałem niewiele. Bardziej odpowiada mi Jesu. Myślę jednak że częstotliwość z jaką JB wydaje swój materiał może być deprymująca dla mniej utalentowanych muzyków... [spuszcza smutnie oczy]

MŚ: Niskie, dronujące gitary to u nas tylko jeden ze środków wyrazu, niewyczerpalną formułę stanowi natomiast mieszanie wielu wątków w jedną organiczną całość.

Nie trudno zauważyć, iż na naszym polskim podwórku ciężkich brzmień zaczęła wzrastać w siłę grupa parająca się eksperymentalnym graniem. Pewnie zetknęliście się z opiniami, jakoby muzyka przez was wykonywana wpisywała się w nurt zwany post-metalem. Nazwa Echoes Of Yul wymieniana jest jednym tchem zaraz obok Blindead i Tides From Nebula. Jakie jest stanowisko Waszego duetu w tej sprawie?

JL: Fajnie, że jesteśmy w ogóle wymieniani... w dodatku "jednym tchem". To już jest sukces. ;)
MŚ: Trochę dziwi mnie stawianie nas razem z tymi zespołami, zaznaczam, że nic do nich nie mam, ale szczerze czy Ty dostrzegasz jakieś podobieństwa pomiędzy nami?

Szczerze przyznam, iż nie znam podobnego do Was zespołu w Polsce. Polećcie mi kogoś.

MŚ: Nie znam nikogo podobnego, pewnie dlatego tak trudno znaleźć nam sekcję do grania live.
JL: Guantanamo Party Program fajnie zabrzmiało w Opolu.

Wybieracie się na drugą edycję Asymmetry Fest? Jeżeli tak, to z pewnością ucieszy Was możliwość obejrzenia występu Jesu. Co myślicie o tego typu imprezach jak Asymmetry czy też Unsound? Jest szansa zobaczyć Was w przyszłości na żywo właśnie na jednej z takich?

MŚ: Byłem na pierwszej edycji jako słuchacz i było super, na Jesu oczywiście też się wybieram. Jeżeli chodzi o kwestie EOY live, to ostatnio pozbywamy się złudzeń, że uda się nam zmontować skład koncertowy rozbudowany o dodatkowych muzyków. Rozważamy koncerty we dwóch + taśmy, sampler. W grudniu gramy dwa koncerty z naszym innym zespołem czyli Opollo i jeżeli wszystko pójdzie ok to w przyszłości być może uda się nam też grac jako EOY – to niestety jest trudniejsze ze względu na formę muzyki, ale nie niemożliwe. Na Asymmetry chcielibyśmy zagrać bo gromadzi ludzi otwartych na różnorodną muzykę.

JL: Świetnie że istnieje klub Firlej i świetnie że to tak niedaleko od Opola. Nie byłem co prawda na Asymmetry Fest, ale mam nadzieję, że uda mi się dojechać na Jesu.

Czyjej muzyki słuchacie częściej? Własnej, czy też Waszych muzycznych idoli? Jakie płyty goszczą obecnie w Waszych odtwarzaczach?

MŚ: Bardzo lubie słuchać naszej muzyki. ;-) A z obcych nagrań to ostatnio Thomas Koner "La Barca” i Crescent "Collected Songs”.

JL: Same starocie... :) Nick Drake "Parasite", Unsane "Dead Weight", Modest Mouse "Little motel", The Esoteric "Unavoidable Conclusion", Kate Bush "Breathing", Napalm Death "Contemptous", Boilermaker "Whitewash", Zozobra "Caldera", Beach Boys "Sail on Sailor", Henryk Górecki "III"... taki miks.

Ostatnie zdanie należy do Was.

JL: To już koniec ?! :O
MŚ: To jeszcze nie koniec...

Również mam taką nadzieję. Dzięki za rozmowę.

Myspace

niedziela, 18 października 2009

The Vagitarians - wywiad

Rodzimy stoner powoli rośnie u nas w siłę i z całą pewnością dowodów potwierdzających tą hipotezę nie brakuje. Bo jak inaczej interpretować fakt, że kapel, które siedzą w tym klimacie wciąż przybywa, a frekwencja na ich koncertach dopisuje? O tym, jak i o kilku mniej lub bardziej istotnych sprawach miałem przyjemność porozmawiać z Piotrem - gitarzystą The Vagitarians.

Witaj! Póki co, Twój zespół nie jest jeszcze wszystkim znany. Przybliż proszę pokrótce jego historię oraz opowiedz jak do niego trafiłeś.

Jedno jest pewne. 21 listopada 2008 roku daliśmy pierwszy koncert, już w pełnym składzie. A tułaliśmy się po sali prób chyba już od 2007, ale głowy nie dam. Kapele założyliśmy we trzech. Mi się Hellbound posypało, Piter i Majkel chcieli pograć trochę ostrzej niż w swoim zespole - 13th Apostle. A że mieszkaliśmy pół wsi od siebie, to zaczęliśmy się spotykać i coś rzeźbić pod Downa i Corrosion, bo takie głównie mieliśmy założenie wówczas. Sagana znałem już parę lat, a jakoś w międzyczasie nam się kontakt odnowił, toteż jakoś tak naturalnie wyszło, że go zaprosiłem do wspólnej zabawy. Marian doszedł przez Sagana jakoś w czerwcu. Jak zobaczyliśmy, że ma na komórce konfederatkę na tapecie, to nikt się nawet nie zastanawiał, jak tam on na tej gitarce gra - od razu wzięliśmy. Zależało nam na szybkim skompletowaniu składu, bo przysłowiowe "coś" wisiało w powietrzu. Pierwszy numer, nazwany później Stoner Ceremony zrobiliśmy na pierwszej próbie, razem z Exodus Attack. Intensywność doznań była więc wysoka, a w naszym mniemaniu utwory wyszły równie spontanicznie, co elegancko. Miało to kopa, ręce, jaja i nogi, więc trzeba było ruszyć w świat z muzyczką.

W trakcie przygotowań do tego wywiadu, postanowiłem odświeżyć sobie twórczość Twojej kapeli. Mimo, iż Waszą pierwszą demówkę ciężko uznać za szczególnie odkrywcze dzieło, to jednak nie można jej odmówić czadu oraz specyficznego klimatu, o który właśnie najbardziej chodzi w tej muzyce. Czy taki był Wasz cel?

To ni cholerę nie jest odkrywcze, bo istnieje już Down. Ciekawa sprawa swoją drogą - bo o dziwo, cieniutki poziom polskiej muzyki nie ma żadnej taryfy ulgowej wśród Polaków. Wszyscy od razu porównują z zachodem. Najbardziej to wyczułem grając w Hellbound, które jechało pod Panterę i Superjointa. Wszyscy się pukali - po cholerę oni kopiują Panterę czy tam Anselmo? Tymczasem ludzie, dla których liczy się energia, którą takie granie niesie ze sobą, mieli to totalnie w dupie i ładnie się bawili na koncertach. Nie pochwalą Cię nawet za to, że grasz jak... Down, Pantera czy coś, a przecież podrobić te zespoły na odpowiednim poziomie jest jednak trudno... Wychodzi na to, że takie teksty to bardziej obelga... A dla mnie to komplement i faktycznie pierwsze numery zrzynają z Downa, że do widzenia. Ale kogo to obchodzi? Stoner to nie jest innowacyjny gatunek, wszyscy i tak jadą sabbathami jak mogą. :) Materiał zaś miał brzmieć garażowo, coś jak Orange Goblin, Suchy jednak podciągnął to pod takie niby nowoczesne brzmienie. Ja się nie znam, ale w przeciwieństwie do kolegów z kapeli nie narzekam na jakość nagrania.

Wychodzi na to, że moje domysły się sprawdziły. Down to Wasi mistrzowie.

Tak jak wspomnialem wyżej - byli dla nas główną inspiracją do zalożenia kapeli. Nawet ubierałem Vaginę (kiedy nazywała się jeszcze The Andrzejs, zupelnie jak zespól Dr. Yr’ego - De Andrzejs) w ciuchy Downa, bo mam ich pełno. Z biegiem czasu trochę ta podnietka się uspokoiła i zaczęliśmy się rozglądać za szerszymi horyzontami. Poszła w ruch cala scena NOLA, potem doszedł bardziej tradycyjny stoner - graliśmy nawet jeden cover Orange Goblina przez jakiś czas, Mastodon, Baroness, Ufomammut nawet. Teraz chodzi głównie o to, żeby kawałki się od siebie różniły klimatem przy równoczesnym zachowaniu wysokiego poziomu tzw. napierdalania. Jak będzie moc, energia i pomysł to wszystko przejdzie. Ja ostatnio slucham czegoś w zupelnie odmiennym klimacie, dla zagorzałych stonerowców nie do przetrawienia. Byłem na Opeth i Dream Theater tera, to sobie odświeżam, dodając przy okazji nową plytę Redemption do playlisty. A spektrum muzyczne mam szeroookie, na last.fm zapraszam, jeśli kogoś mój muzyczny lans interesuje. :)

Twórcą okładki do dema jest osobnik o tajemniczej ksywce Qć. Muszę przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty. Gdzie można jeszcze zobaczyć jego prace? Czy pomysł na stworzoną przez niego grafikę wyszedł z Waszej strony?

www.jakubkuc.pl - to mój kolega z dzieciństwa, jakimś dziwnym trafem uslyszał nasze pierwsze nagrania z prób jeszcze i się mocno zajarał. Tak się zaczęła współpraca. Robi nam plakaty na koncerty, zajebiście kreatywny i pomocny młodzieniec. I pomysł na okładkę z tego co pamiętam też był jego i jesteśmy wszyscy z wykonania bardzo zadowoleni!
Warto dodać, że Qć okładkę zrobił w przeciągu jednego dnia, bo trzeba było drukować, żebyśmy na koncercie mogli już sprzedawać demko. -- Marian

Opowiedz jeszcze o nagrywaniu płyty. Na blogu The Vagitarians nie znajdziemy raczej szczegółowych informacji na ten temat.

Nagrywaliśmy u Suchego z kapeli Slit Shutter i było bardzo wesoło generalnie. Perkusja była nagrywana gdzie indziej, ale ten etap wolałbym przemilczeć. Gitarki Suchy za to nagrał bardzo elegancko, a przy wokalach działy się rzeczy, które można swobodnie wrzucić do szuflady z napisem "najgorsze dowcipy". Może te alternatywne wokale kiedyś wypuścimy w limitowanej edycji. :)

21 listopada na scenie warszawskiej progresji wystąpią, aż cztery stonerowe kapele: Fifty Foot Woman, LunaNegra, Broken Betty i oczywiście Wy. W Polsce wciąż niewiele zespołów siedzi w takim graniu. Czy tego typu inicjatywami jak Stoner Ceremony próbujecie stworzyć podwaliny pod środowisko muzyczne? Jak wygląda Wasza współpraca z pozostałymi grupami?

Po pierwsze - Stoner Ceremony to będzie według mnie sprawdzian dla poprawności tezy o istnieniu polskiej sceny stonerowej. Myślę, że to spełni oczekiwania i będzie można cyklicznie takie zabawy ogarniać. A po drugie - ja mam zagwostkę szczerze mówiąc, czy naprawdę aż tak istotne jest brnięcie w niesienie stonerowej misji masom. Z jednej strony warto, żeby ludzie zauważyli ten gatunek muzyczny i się do niego miło ustosunkowali, a z drugiej...jak ja słucham naszego dema, to dla mnie gramy po prostu rocka. Wszyscy wiedzą, że szufladkowanie się to zakładanie sobie samemu jakiś niewidzialnych różowych kajdan ze sklepu erotycznego. Innymi słowy - impreza SC nie jest dla stonerowców only, ale dla wszystkich ludzi, którzy lubią riffowe, klimatyczne, podszyte bluesem z delty, granie. Wata cukrowa przyciągnie całe rodziny, a tańczące vagitarianki zapewnią nam frekwencje godną miejskich festynów. ;)
Jeśli chodzi o kontakty z kapelami... Z Broken Betty na razie dogadujemy się netowo, ale z relacji muzyków Satelite Beaver wiem, że to swoje ziomy są. Z Fifty Foot już graliśmy raz i było przednio. No, ale oczywiście najlepiej póki co dogadujemy się z warszawską Luna Negrą no i Satelajtem. Kurde, z tymi trzema kapelami mógłbym codziennie grać koncerty i bym się nie nudził. Wyrośniemy na zacną ekipę. Żeby wyczerpać temat...z tą sceną to nie wiem już jak jest, ale wiem, że zainteresowanie się zwiększa. Gramy w tym roku właściwie co miesiąc w Wawie i ostatnio frekwencja wzrasta bez zwiększenia promocji. Jest dobrze. Rok 2009 zakończymy więc hucznie, będą na początku grudnia bardzo mądre poprawiny po SC w Progresji. A w 2010 będzie tylko lepiej.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Waszego wydawnictwa. Z tego co zauważyłem, zbiera ono w Internecie - słusznie zresztą - całkiem pozytywne recenzje. Przypuszczam, że zmobilizowani pierwszymi sukcesami pracujecie już nad nowymi numerami. Szykujecie jakieś zmiany, czy też będziecie trzymać się patentów z "Flesh and Bones"?

Ze staroci mamy jeszcze dwa kawałki down’owe. Poza tym są dwa instrumentalne, w tym jeden srogi, 9 minutowy, gdzie jest taki misz masz stonera z mastodonami i innymi takimi wariactwami. Sprawdza się w bitwie. A po wakacyjnej stagnacji bierzemy się właśnie za nowe numery, będzie trochę takich stonerowych połamańców, będzie trochę prostoty godnej Bison’a, trochę do tańca (będzie się działo generalnie). Ale Down’a ja w tym na razie nie widzę. "Flesh And Bones" to na dobrą sprawę zapis naszego początkującego okresu, teraz więcej się dzieje. I to jest dobre. Bo ograniczać się nie wypada.

Wasze kawałki, aż się proszą, żeby odpalić je na jakiejś suto zakrapianej imprezie. Emanuje od nich totalny luz. Czy prywatnie, poza salą prób, jesteście równie rozrywkowi jak Wasza muzyka?

No, generalnie jest zawsze co opowiadać. Im więcej przygód, tym lepiej. Dla mnie osobiście nie ma nic gorszego, niż przyjechać 10 min przed koncertem, zagrać i pojechać do domu. Wtedy nie łapie się klimatu, a koncert w jakiś 80% opiera się na klimacie, 20% to dopiero muzyka. Klimat jest wtedy kiedy ludzie są spragnieni grania, są odpowiednio nastrojeni nie na odbębnienie imprezy, ale wręcz ich nosi żeby już wejść i i zapierdolić. Mnie nosi na scenie dość mocno, wbijam się z gitarą w tłum, wywalam się i nawet jeśli przypłacam to jakimiś fałszami na gitarze, to wiem, że nikogo to nie obchodzi, bo liczy się wspólna zabawa oparta na wymianie energii między publiką a kapelą. I procentami. Wiadomo, że są koncerty lepsze i gorsze pod tym względem. Plus, że tych lepszych jest znacznie więcej. Po ostatnim koncercie w No Mercy dotarłem do domu o szóstej rano, Marianowi film się urwał od 22ej już, czyli dwie godziny przed naszym wejściem na scenę, Sagan zaprosił chłopaków z Luny i Palm Desert do siebie na chatę i też z tego co wiem, bawili się elegancko. Ja wybrałem akurat spacer na dworzec centralny i spanie w poczekalni, ale nie mogę powiedzieć, że to nie było wesołe. :) Kwintesencją tej kapeli jest tzw. ładna zabawa. Jeśli ktoś jej nie rozumie, to sobie we Vaginie nie poradzi.

Chciałbyś coś dodać na koniec? :)

Ładnie się bawcie i jak to tam leciało... O! Stay cool madafaker, stay cool ;)

Dzięki za rozmowę!

Myspace

czwartek, 15 października 2009

The Autumn Project - This We Take With Us

Ostatnimi czasy post-rockowe brzmienia niestrudzenie okupują mój odtwarzacz, a jesienne, chłodne wieczory tylko temu sprzyjają. Melancholijny krajobraz za oknem pogłębia natomiast niezwykła atmosfera, w jaką wprowadzają mnie dźwięki zespołu The Autumn Project. Twórczość trójki muzyków ze stanu Iowa ciężko scharakteryzować słowami. I nie sądzę, aby rozdrabnianie się nad każdym fragmentem utworu miało jakikolwiek sens w próbie uchwycenia piękna tej płyty. Chyba w podobny sposób myślał sam zespół, który dając pole do popisu wyobraźni słuchacza, zrezygnował z tradycyjnego tytułowania kawałków. Zamiast tego, rozrysował przed naszymi oczami jedną, połączoną niewidzialnym łańcuchem muzyczną wizję, wyłamującą się ogólnie przyjętym standardom w swoim nurcie. Nie dostaniemy od nich szablonowo budowanego napięcia - tak charakterystycznego dla post-rockowych grup. Ta intensywna, transowa podróż trwa bowiem od samego początku albumu. Dawno nie miałem też do czynienia z graniem, które pomimo swego kompozycyjnego minimalizmu, buduje tak podniosłe motywy. Urzekająca jest również atmosfera, która odgrywa na płycie rolę pierwszorzędną i nie stanowi jedynie pustego słowa, będącego wyłącznie określeniem dla zawartości krążka. Nad całością wisi z kolei ambientowa chmura, śmiało ukazująca swoje pełne oblicze w kilku fragmentach albumu. Kiedy odpalicie This We Take With Us, dajcie się ponieść podróży umysłu. Jest to podróż, która wymaga czasu i skupienia, ale zapewniam, że kiedy już wtopicie się w czar muzyki The Autumn Project, poczujecie się jak na innej planecie, gdzieś na samym krańcu wszechświata.

Myspace

środa, 14 października 2009

Tides From Nebula - wywiad

Tides From Nebula. Zespół, który za sprawą swojej dźwiękowej formuły stanowi jedną z perełek na naszym polskim, muzycznym podwórku. Instrumentalne, epickie, wypełnione po brzegi emocjami piosenki, są ich cechą rozpoznawczą. 9 października przyjechali do Bydgoszczy, aby w studiu koncertowym Polskiego Radia PIK zabrać słuchaczy w soniczną podróż po galaktyce.

Rozpoczynając naszą rozmowę chciałbym jeszcze raz pogratulować udanego występu na antenie Polskiego Radia PIK. Tak się jednak składa, że wiadomość o Waszym przyjeździe do Bydgoszczy była dla mnie niemałym zaskoczeniem. Jak właściwie doszło do zorganizowania tego koncertu? Czy to Pan redaktor Adam Droździk odezwał się do Was pierwszy?

Dziękujemy bardzo, cieszy nas to że spodobał Ci się nasz występ. Było dokładnie tak jak mówisz, odezwał się do nas red. Adam Droździk, którego serdecznie pozdrawiamy i zaprosił nas na koncert. Nie zastanawialiśmy się ani chwili. Okazja zagrania czegoś tak wyjątkowego nie mogła ujść naszej uwadze.

Czym różni się dla zespołu granie koncertu właśnie w takiej formie? Była to dla Was niewątpliwie nowość. Odczuwaliście z tego powodu tremę?

Koncert w radio był dla nas taki taki sam jak każdy inny, czuliśmy niewątpliwą więź z publiką, która pojawiła się w studio, włożyliśmy w występ tyle serca ile tylko mogliśmy. Jedyną różnicą był fakt, że zagraliśmy największy koncert w naszej dotychczasowej historii (biorąc pod uwagę liczbę słuchaczy), co sprawiło że czuliśmy tremę większą niż zwykle. Świadomość, że koncertu słucha kilkadziesiąt osób w studiu i parokrotnie więcej przy radioodbiornikach podziałała na nas dopingująco, także z występu jesteśmy bardzo zadowoleni, grało nam się wyśmienicie.

W naszych wcześniejszych pogawędkach dość sceptycznie odnosiłem się do muzyki TFN. Jednak sytuacja ta odmieniła się po tym, kiedy pierwszy raz usłyszałem Was na żywo. Co ciekawsze, kilka razy odczuwałem na plecach ciarki. Z pewnością udzieliła mi się pasja, jaką włożyliście w cały występ. Czy podtrzymywanie przy życiu całego tego projektu wymaga od Was tyle samo zaangażowania na co dzień? Ile tak właściwie czasu poświęcacie dla zespołu?

To bardzo miłe co mówisz, świetnie że udało nam się Ciebie przekonać do tego co robimy. Tides From Nebula jest wynikiem naszej pasji, więc poświęcamy temu tyle czasu ile tylko możemy. Staramy się grać 3-4 próby w tygodniu, które zwykle trwają kilka godzin, do tego dużo koncertujemy. Każdy dzień przynosi coś nowego, więc kontakt ze sobą mamy cały czas - z racji tego, że sami zajmujemy się wszystkimi sprawami związanymi z TFN. Trzeba przyznać ze Tides From Nebula jest naszym priorytetem w życiu każdego z nas. Nie oznacza to jednak że jest to jedyna rzecz, jaka się zajmujemy, nadal studiujemy i pracujemy.

Po koncercie mieliśmy okazję zamienić kilka zdań i porobić pamiątkowe fotki. Muszę przyznać, że totalnie zaskoczyła mnie Wasza otwartość, luz i poczucie humoru. Lubicie tego typu kontakt z publiką?

Oczywiście, że tak. Zespół nie istnieje bez swoich słuchaczy. Uwielbiamy poznawać nowe osoby - tym bardziej, że wśród słuchaczy takiej muzyki jak nasza jest bardzo dużo ciekawych ludzi, z którymi można pogadać na interesujące tematy. To czysta przyjemność porozmawiać z kimś, kto docenia to, co robisz.

Co myślicie o zacieraniu się granicy pomiędzy odbiorcą muzyki, a nadawcą, poprzez zakładanie przez tych drugich kont na Last.fm? Od jakiegoś czasu fani Rosetty, czy też Lustmord mogą pisać do swoich idoli maile, bez obawy, iż w odpowiedzi dostaną co najwyżej biuletyn informacyjny lub wysyłane automatycznie zaproszenie na imprezę (tutaj Myspace się kłania).

Zacieranie granicy to nic złego, jak wspomniałeś w przypadku niektórych znanych zespołów ta granica jest bardzo cienka. I dobrze! Internet stał się mostem pomiędzy słuchaczem a wykonawca, kiedyś to było nie do pomyślenia. Możliwość skontaktowania się z ulubionym artystą jest dobre dla obu stron, dziś wielu muzyków zakłada swoje blogi, na których prowadzą dyskusje zarówno z fanami, jak i antyfanami swojej twórczości. Oczywiście te naprawdę wielkie zespoły mogłyby zostać zamęczone przez swoich słuchaczy, logicznym jest, więc że ustawiają auto-odpowiedź na swoich profilach w serwisie Myspace. Co do witryny Last.fm to uważam ją za naprawdę świetny wynalazek - dzięki niej zresztą się skontaktowaliśmy. :)

Ok, a teraz czas na moje ulubione pytanie. Jak to z Wami jest? Podobno nie identyfikujecie się z całym tym nowoczesnym nurtem post-rocka/metalu, ale jako Wasze inspiracje wymieniacie Isis, Cult of Luna, czy też Pelican. Czyżby prawda leżała jak zwykle po środku? :)

Zawsze powtarzamy, że gramy przestrzenną muzykę gitarową i tego będziemy się trzymać. Etykiety są potrzebne mediom, aby określić słuchaczowi czego może się spodziewać po nowym zespole o którym czyta artykuł. Z tego co zauważyłem każdy wykonawca ma problem z nazwaniem tego co gra. Myślę, że tak samo jak Pelican, Isis czy Cult Of Luna lubimy po prostu grać rocka. Stylistyka muzyki określanej jako "post" jest dość otwarta, zauważ, że ciężko sprecyzować jakie kryteria muszą być spełnione, aby do niej należeć. Możliwe, że niedługo ktoś stworzy jakieś nowe "tagi", do których byc może i my zostaniemy wrzuceni - jednak to nie nasz problem, raczej tych, co lubią szufladki. :)

W jakim kierunku zmierza Wasza muzyka? Planujecie w przyszłości trochę poeksperymentować, czy póki co pozostaniecie na obranej przez Was przestrzennej, kosmicznej ścieżce? Czy w Waszych głowach pojawiają się już jakieś ciekawe pomysły na drugą płytę?

Na razie mamy jeden nowy utwór, który swoją drogą zaprezentowaliśmy na falach radia PIK grając tam koncert. Powoli zaczynamy tworzyć nowy materiał, jednak nie jesteśmy jeszcze w stanie nic powiedzieć, w jakim kierunku to zmierza. Nasza pierwsza płyta Aura miała swoją premierę dopiero pół roku temu, więc mamy jeszcze trochę czasu, aby pomyśleć nad tym jak będzie wyglądała nasza ścieżka w przyszłości. Pewne jest natomiast to, że chcemy stworzyć coś lepszego niż debiut.

Nawet zespołom grającym instrumentalną odmianę muzyki rockowej przychodzi czasem na myśl, aby zaprosić do jednego utworu jakiegoś wokalistę. Myśleliście kiedyś o takiej niespodziance dla swoich fanów? Jeśli tak, to kogo widzielibyście w tej roli. Jaki głos pasowałby do Waszego stylu?

Tides From Nebula to zespół instrumentalny i na razie się to nie zmieni. Nie myśleliśmy nigdy nawet o gościnnych występach w naszej muzyce, ale jak to mówią "nigdy nie mów nigdy" - nie chcemy nic deklarować. Dobrze bawimy się grając instrumentalnie i póki, co nie widzimy sensu nawet myśleć o ewentualnie pasującym głosie, także odpowiedź na to zostawiam Tobie. :)

W grudniu znów odwiedzacie Bydgoszcz w ramach wspólnej trasy z Blindead i Broken Betty. Planujecie pozwiedzać trochę nasze miasto? :)

Chcielibyśmy, szczególnie że będzie to finał naszej grudniowej trasy. Z tego co zauważyliśmy będąc ten jeden wieczór w Twoim mieście to jest ono bardzo ładne i macie tutaj wiele ciekawych miejsc, które bez wątpienia chcielibyśmy zwiedzić, jednak jak to będzie dowiemy się w grudniu. :)

Skoro już jesteśmy przy koncertowaniu z innymi grupami, to jak wspominacie występy przed Caspian i God Is An Astronaut? Czy klimat grania z takimi gwiazdami jest nieco inny, aniżeli w trakcie dzielenia sceny z zaprzyjaźnionymi grupami znad Wisły?

Koncerty u boku GIAA i Caspian to była chyba jedna z najfajniejszych przygód w naszym życiu. Nigdy tego nie zapomnimy. Wbrew pozorom, klimat przed i po koncertowy jest tak samo luźny z takimi gwiazdami jak i z zaprzyjaźnionymi zespołami z kraju. Bardzo zżyliśmy się z obiema ekipami, cały czas trzymamy ze sobą kontakt. Caspian udostępniając online filmik ze swojej euro trasy nie zapomniał pokazać fragmentów wspólnej zabawy polegającej na tańcu do utworu Scatmana Johna na tyłach klubu Progresja w Warszawie. Grając w Olsztynie z Proghma-C pożegnaliśmy się wykonując wspólnie w 2 zespoły taniec "Macarena" pod klubem, w którym odbywał się koncert. Atmosfera na wrześniowej trasie była po prostu luźna, co redukowało stres związany z ogromnym zainteresowaniem ze strony słuchaczy koncertami z GIAA i Caspian. Z drugiej strony możliwość obcowania z takimi zespołami wiele nas nauczyła. Nieczęsto przecież jest okazja porozmawiania z ludźmi, którzy są przez ponad dwa miesiące w trasie. Dzięki temu zdobyliśmy trochę cennych informacji, które przydadzą nam się w przyszłości.

Ostatnie słowo należy do Was.

Dzięki za wywiad, powodzenia w rozkręcaniu stronki! Pozdrawiamy wszystkich czytelników tego bloga - zapraszamy na koncerty, w tym roku odwiedzimy jeszcze trochę polskich miast, więc jest szansa, że zawitamy nieopodal Ciebie. :)

Wielkie dzięki!

Myspace

środa, 23 września 2009

Latitudes - Bleak Epiphanies In Slow Motion

Nie ukrywam, że słuchanie minialbumów sprawia mi ogromną przyjemność. EPki stanowią bowiem idealną wizytówkę dla zespołu bądź artysty, który całą swoją esencję twórczą próbuje zawrzeć w niespełna trzydziestu minutach muzyki. Z tej okazji pojawia się kolejny plus dla tej odmiany wydawnictw - solidność pod względem formy i treści. Dla mnie jest to też idealne rozwiązanie w momencie, gdy do przesłuchania pozostaje cała masa innych albumów, a których nie mógłbym sobie odmówić z uwagi na fakt, iż jestem od nich uzależniony. Tym razem moją uwagę przykuł pochodzący z ojczyzny Jasia Fasoli kwintet Latitudes. Na swojej debiutanckiej EPce "Bleak Epiphanies In Slow Motion" w sposób jednoznaczny pokazali, jak powinno się grać ciężki, instrumentalny post-metal. Muzycznie przypominają mi trochę Mouth of the Architect, gdyż w podobny sposób co ich koledzy po fachu tworzą złożone i przemyślane kompozycyjnie twory. Na BEISM dominują masywne ściany gitar, które mimo, że nie wzbogacone partiami wokalnymi, ani na chwilę nie wywołują uczucia znużenia. Muzycy zgrabnie przeplatają bowiem mięsiste riffy z klimatycznymi motywami, urozmaicając je gdzieniegdzie jakimś delayem bądź abstrakcyjnym "kontrolowanym jazgotem". Wokół całości unosi się zaś atmosfera niepokoju, najbardziej odczuwalna w utworze "A Falling Mute". Z kolei tytułowy "Bleak Epiphanies..." to już wspomniany wcześniej sludge/doom'owy walec, bezlitośnie zrównujący człowieka z płaszczyzną podłogi. Jeżeli już na siłę miałbym szukać słabego punktu, to byłoby to uczucie niedosytu - krążek składa się na pięć numerów, trwających łącznie 30 minut i 52 sekundy. Niemniej, gorąco zachęcam do zapoznania się z tą płytką. Na horyzoncie pojawił się już równie intrygujący longplay. Ciekawostką jest fakt, że w dwóch kawałkach występuje wokal. O tym jednak postaram się napisać w nadchodzących recenzjach. Na chwilę obecną odsyłam na Myspace'a Latitudes. Tam znajdziecie próbki zarówno z EPki, jak i nowego dziecka zespołu.

Myspace