wtorek, 22 grudnia 2009

Indigo Tree - Lullabies Of Love And Death

Przymierzając się do nowej recenzji zastanawiałem się o jakiej płycie tym razem napiszę. Trochę się tych nowości nazbierało w ostatnim czasie. Jedne bardziej urzekły mnie oryginalnym stylem, inne zaś specyficznym klimatem, które wokół siebie roztaczały. Wybór zatem padł na zespół łączący obie te sfery. O kim mowa? O Indigo Tree. - dwójce zdolnych wrocławian poruszających się w stylistyce dość oryginalnej, jak na nasze rodzime podwórko. Debiutancki krążek Filipa Zawady i Peve "Lety" jest pomostem między niebanalnym podejściem do akustycznego grania (wymieszanego z freak-folkiem posypanym szczyptą indie, sub-popu i szeroko pojętej alternatywy), a klimatycznym chilloutem, mimowolnie zmuszającym nas do odpłynięcia w świat namalowanych przez muzyków dźwiękowych pejzaży. To muzyka charakterystyczna dla takich grup jak Fleet Foxes i Animal Collective, gdzie rozmydlone wokale mieszają się ze spokojnie sunącymi się akustycznymi wątkami, uzupełnionymi gdzieniegdzie zróżnicowanym instrumentarium (np. dęciaki w Nightwaves). Nie ma tutaj jednak mowy o złym wyważeniu proporcji. Jest to bowiem krążek od początku do końca minimalistyczny. Góruje tutaj senna atmosfera, stąd też pewnie taki a nie inny tytuł albumu. Materiał ten obfituje w różnego rodzaju eksperymenty i smaczki. Na uwagę zasługuje kawałek Swell, gdzie przez całość przewija się charakterystyczny dźwięk głośników w trakcie połączenia telefonicznego. Jest on jednak na tyle subtelnie wkomponowany, iż zamiast stanowić swego rodzaju przeszkadzajkę - wzbogaca utwór i nadaje mu onirycznego klimatu. Moim drugim faworytem jest Burntsugar - dowód na to, że proste patenty gitarowe mogą nadawać utworom dynamiki oraz budować specyficzne napięcie. Urozmaicone partie wokalne to kolejny atut wydawnictwa. Mamy tu coś na styl falsetu i zawodzenia, czy też statyczny, bezosobowy śpiew wynurzający się niczym z głębin wody. Trudno jest się oprzeć wrażeniu, że Indigo Tree pochodzą z zagranicy. Momentami wyczuwałem tutaj atmosferę amerykańskiego folkloru, a wrażenie to wzmacniały wspomniane wcześniej wokale. Idąc dalej tym tropem śmiem przypuszczać, że na zachodzie Lullabies Of Love And Death odniosłyby spory sukces. W Polsce tego typu granie jest nadal mało rozpowszechnione. Na horyzoncie pojawiają się jednak nowe nazwy, jak chociażby Kyst (lada dzień pojawi się ich pierwszy longplay). Zapotrzebowanie na tą muzykę z pewnością zwiększy szanse na pojawienie się kolejnego, świetnego krążka pod szyldem Indigo Tree. Będę czekać z niecieprliwością.



Myspace

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz