niedziela, 18 października 2009

The Vagitarians - wywiad

Rodzimy stoner powoli rośnie u nas w siłę i z całą pewnością dowodów potwierdzających tą hipotezę nie brakuje. Bo jak inaczej interpretować fakt, że kapel, które siedzą w tym klimacie wciąż przybywa, a frekwencja na ich koncertach dopisuje? O tym, jak i o kilku mniej lub bardziej istotnych sprawach miałem przyjemność porozmawiać z Piotrem - gitarzystą The Vagitarians.

Witaj! Póki co, Twój zespół nie jest jeszcze wszystkim znany. Przybliż proszę pokrótce jego historię oraz opowiedz jak do niego trafiłeś.

Jedno jest pewne. 21 listopada 2008 roku daliśmy pierwszy koncert, już w pełnym składzie. A tułaliśmy się po sali prób chyba już od 2007, ale głowy nie dam. Kapele założyliśmy we trzech. Mi się Hellbound posypało, Piter i Majkel chcieli pograć trochę ostrzej niż w swoim zespole - 13th Apostle. A że mieszkaliśmy pół wsi od siebie, to zaczęliśmy się spotykać i coś rzeźbić pod Downa i Corrosion, bo takie głównie mieliśmy założenie wówczas. Sagana znałem już parę lat, a jakoś w międzyczasie nam się kontakt odnowił, toteż jakoś tak naturalnie wyszło, że go zaprosiłem do wspólnej zabawy. Marian doszedł przez Sagana jakoś w czerwcu. Jak zobaczyliśmy, że ma na komórce konfederatkę na tapecie, to nikt się nawet nie zastanawiał, jak tam on na tej gitarce gra - od razu wzięliśmy. Zależało nam na szybkim skompletowaniu składu, bo przysłowiowe "coś" wisiało w powietrzu. Pierwszy numer, nazwany później Stoner Ceremony zrobiliśmy na pierwszej próbie, razem z Exodus Attack. Intensywność doznań była więc wysoka, a w naszym mniemaniu utwory wyszły równie spontanicznie, co elegancko. Miało to kopa, ręce, jaja i nogi, więc trzeba było ruszyć w świat z muzyczką.

W trakcie przygotowań do tego wywiadu, postanowiłem odświeżyć sobie twórczość Twojej kapeli. Mimo, iż Waszą pierwszą demówkę ciężko uznać za szczególnie odkrywcze dzieło, to jednak nie można jej odmówić czadu oraz specyficznego klimatu, o który właśnie najbardziej chodzi w tej muzyce. Czy taki był Wasz cel?

To ni cholerę nie jest odkrywcze, bo istnieje już Down. Ciekawa sprawa swoją drogą - bo o dziwo, cieniutki poziom polskiej muzyki nie ma żadnej taryfy ulgowej wśród Polaków. Wszyscy od razu porównują z zachodem. Najbardziej to wyczułem grając w Hellbound, które jechało pod Panterę i Superjointa. Wszyscy się pukali - po cholerę oni kopiują Panterę czy tam Anselmo? Tymczasem ludzie, dla których liczy się energia, którą takie granie niesie ze sobą, mieli to totalnie w dupie i ładnie się bawili na koncertach. Nie pochwalą Cię nawet za to, że grasz jak... Down, Pantera czy coś, a przecież podrobić te zespoły na odpowiednim poziomie jest jednak trudno... Wychodzi na to, że takie teksty to bardziej obelga... A dla mnie to komplement i faktycznie pierwsze numery zrzynają z Downa, że do widzenia. Ale kogo to obchodzi? Stoner to nie jest innowacyjny gatunek, wszyscy i tak jadą sabbathami jak mogą. :) Materiał zaś miał brzmieć garażowo, coś jak Orange Goblin, Suchy jednak podciągnął to pod takie niby nowoczesne brzmienie. Ja się nie znam, ale w przeciwieństwie do kolegów z kapeli nie narzekam na jakość nagrania.

Wychodzi na to, że moje domysły się sprawdziły. Down to Wasi mistrzowie.

Tak jak wspomnialem wyżej - byli dla nas główną inspiracją do zalożenia kapeli. Nawet ubierałem Vaginę (kiedy nazywała się jeszcze The Andrzejs, zupelnie jak zespól Dr. Yr’ego - De Andrzejs) w ciuchy Downa, bo mam ich pełno. Z biegiem czasu trochę ta podnietka się uspokoiła i zaczęliśmy się rozglądać za szerszymi horyzontami. Poszła w ruch cala scena NOLA, potem doszedł bardziej tradycyjny stoner - graliśmy nawet jeden cover Orange Goblina przez jakiś czas, Mastodon, Baroness, Ufomammut nawet. Teraz chodzi głównie o to, żeby kawałki się od siebie różniły klimatem przy równoczesnym zachowaniu wysokiego poziomu tzw. napierdalania. Jak będzie moc, energia i pomysł to wszystko przejdzie. Ja ostatnio slucham czegoś w zupelnie odmiennym klimacie, dla zagorzałych stonerowców nie do przetrawienia. Byłem na Opeth i Dream Theater tera, to sobie odświeżam, dodając przy okazji nową plytę Redemption do playlisty. A spektrum muzyczne mam szeroookie, na last.fm zapraszam, jeśli kogoś mój muzyczny lans interesuje. :)

Twórcą okładki do dema jest osobnik o tajemniczej ksywce Qć. Muszę przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty. Gdzie można jeszcze zobaczyć jego prace? Czy pomysł na stworzoną przez niego grafikę wyszedł z Waszej strony?

www.jakubkuc.pl - to mój kolega z dzieciństwa, jakimś dziwnym trafem uslyszał nasze pierwsze nagrania z prób jeszcze i się mocno zajarał. Tak się zaczęła współpraca. Robi nam plakaty na koncerty, zajebiście kreatywny i pomocny młodzieniec. I pomysł na okładkę z tego co pamiętam też był jego i jesteśmy wszyscy z wykonania bardzo zadowoleni!
Warto dodać, że Qć okładkę zrobił w przeciągu jednego dnia, bo trzeba było drukować, żebyśmy na koncercie mogli już sprzedawać demko. -- Marian

Opowiedz jeszcze o nagrywaniu płyty. Na blogu The Vagitarians nie znajdziemy raczej szczegółowych informacji na ten temat.

Nagrywaliśmy u Suchego z kapeli Slit Shutter i było bardzo wesoło generalnie. Perkusja była nagrywana gdzie indziej, ale ten etap wolałbym przemilczeć. Gitarki Suchy za to nagrał bardzo elegancko, a przy wokalach działy się rzeczy, które można swobodnie wrzucić do szuflady z napisem "najgorsze dowcipy". Może te alternatywne wokale kiedyś wypuścimy w limitowanej edycji. :)

21 listopada na scenie warszawskiej progresji wystąpią, aż cztery stonerowe kapele: Fifty Foot Woman, LunaNegra, Broken Betty i oczywiście Wy. W Polsce wciąż niewiele zespołów siedzi w takim graniu. Czy tego typu inicjatywami jak Stoner Ceremony próbujecie stworzyć podwaliny pod środowisko muzyczne? Jak wygląda Wasza współpraca z pozostałymi grupami?

Po pierwsze - Stoner Ceremony to będzie według mnie sprawdzian dla poprawności tezy o istnieniu polskiej sceny stonerowej. Myślę, że to spełni oczekiwania i będzie można cyklicznie takie zabawy ogarniać. A po drugie - ja mam zagwostkę szczerze mówiąc, czy naprawdę aż tak istotne jest brnięcie w niesienie stonerowej misji masom. Z jednej strony warto, żeby ludzie zauważyli ten gatunek muzyczny i się do niego miło ustosunkowali, a z drugiej...jak ja słucham naszego dema, to dla mnie gramy po prostu rocka. Wszyscy wiedzą, że szufladkowanie się to zakładanie sobie samemu jakiś niewidzialnych różowych kajdan ze sklepu erotycznego. Innymi słowy - impreza SC nie jest dla stonerowców only, ale dla wszystkich ludzi, którzy lubią riffowe, klimatyczne, podszyte bluesem z delty, granie. Wata cukrowa przyciągnie całe rodziny, a tańczące vagitarianki zapewnią nam frekwencje godną miejskich festynów. ;)
Jeśli chodzi o kontakty z kapelami... Z Broken Betty na razie dogadujemy się netowo, ale z relacji muzyków Satelite Beaver wiem, że to swoje ziomy są. Z Fifty Foot już graliśmy raz i było przednio. No, ale oczywiście najlepiej póki co dogadujemy się z warszawską Luna Negrą no i Satelajtem. Kurde, z tymi trzema kapelami mógłbym codziennie grać koncerty i bym się nie nudził. Wyrośniemy na zacną ekipę. Żeby wyczerpać temat...z tą sceną to nie wiem już jak jest, ale wiem, że zainteresowanie się zwiększa. Gramy w tym roku właściwie co miesiąc w Wawie i ostatnio frekwencja wzrasta bez zwiększenia promocji. Jest dobrze. Rok 2009 zakończymy więc hucznie, będą na początku grudnia bardzo mądre poprawiny po SC w Progresji. A w 2010 będzie tylko lepiej.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Waszego wydawnictwa. Z tego co zauważyłem, zbiera ono w Internecie - słusznie zresztą - całkiem pozytywne recenzje. Przypuszczam, że zmobilizowani pierwszymi sukcesami pracujecie już nad nowymi numerami. Szykujecie jakieś zmiany, czy też będziecie trzymać się patentów z "Flesh and Bones"?

Ze staroci mamy jeszcze dwa kawałki down’owe. Poza tym są dwa instrumentalne, w tym jeden srogi, 9 minutowy, gdzie jest taki misz masz stonera z mastodonami i innymi takimi wariactwami. Sprawdza się w bitwie. A po wakacyjnej stagnacji bierzemy się właśnie za nowe numery, będzie trochę takich stonerowych połamańców, będzie trochę prostoty godnej Bison’a, trochę do tańca (będzie się działo generalnie). Ale Down’a ja w tym na razie nie widzę. "Flesh And Bones" to na dobrą sprawę zapis naszego początkującego okresu, teraz więcej się dzieje. I to jest dobre. Bo ograniczać się nie wypada.

Wasze kawałki, aż się proszą, żeby odpalić je na jakiejś suto zakrapianej imprezie. Emanuje od nich totalny luz. Czy prywatnie, poza salą prób, jesteście równie rozrywkowi jak Wasza muzyka?

No, generalnie jest zawsze co opowiadać. Im więcej przygód, tym lepiej. Dla mnie osobiście nie ma nic gorszego, niż przyjechać 10 min przed koncertem, zagrać i pojechać do domu. Wtedy nie łapie się klimatu, a koncert w jakiś 80% opiera się na klimacie, 20% to dopiero muzyka. Klimat jest wtedy kiedy ludzie są spragnieni grania, są odpowiednio nastrojeni nie na odbębnienie imprezy, ale wręcz ich nosi żeby już wejść i i zapierdolić. Mnie nosi na scenie dość mocno, wbijam się z gitarą w tłum, wywalam się i nawet jeśli przypłacam to jakimiś fałszami na gitarze, to wiem, że nikogo to nie obchodzi, bo liczy się wspólna zabawa oparta na wymianie energii między publiką a kapelą. I procentami. Wiadomo, że są koncerty lepsze i gorsze pod tym względem. Plus, że tych lepszych jest znacznie więcej. Po ostatnim koncercie w No Mercy dotarłem do domu o szóstej rano, Marianowi film się urwał od 22ej już, czyli dwie godziny przed naszym wejściem na scenę, Sagan zaprosił chłopaków z Luny i Palm Desert do siebie na chatę i też z tego co wiem, bawili się elegancko. Ja wybrałem akurat spacer na dworzec centralny i spanie w poczekalni, ale nie mogę powiedzieć, że to nie było wesołe. :) Kwintesencją tej kapeli jest tzw. ładna zabawa. Jeśli ktoś jej nie rozumie, to sobie we Vaginie nie poradzi.

Chciałbyś coś dodać na koniec? :)

Ładnie się bawcie i jak to tam leciało... O! Stay cool madafaker, stay cool ;)

Dzięki za rozmowę!

Myspace

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz