czwartek, 31 grudnia 2009

Amenra - Afterlife

Trzy zrośnięte ze sobą symetrycznie noworodki, za nimi nieprzenikniona otchłań oraz wynurzające się z niej macki, które próbują pochłonąć niewiniątka. Trzeba przyznać, że przedstawiona przez Belgów graficzna wizja dość mocno obrazuje z czym tak naprawdę będziemy mieli do czynienia w trakcie słuchania płyty. Dziś jest to sztuka niezwykła, aby właśnie za pośrednictwem okładki w tak dobitny sposób ukazać zawartość albumu. W tym wypadku wraz z muzyką stanowi to o dopełnieniu dzieła. Ciekawostką jest, że w odróżnieniu do wcześniejszych, brutalnych i surowych wydawnictw tym razem otrzymujemy trzy akustyczne, subtelne i melancholijne utwory, będące nową jakością w dyskografii muzyków z Amenra. Głos wokalisty, ani przez chwilę nie przechodzi w krzyk, talerze w To Go On.: And Live With. Out. mistycznie wybijają rytm, gitary natomiast wolno i konsekwentnie zmierzają do... no właśnie! Czego? Styku światów? W wyobraźni ciężko oprzeć się wrażeniu, że po trzecim kawałku stajemy na granicy wspomnianej otchłani. W rzeczywistości nasz nerw słuchu rejestruje odwrócone wersje pierwszych piosenek. Za sprawą takiego eksperymentu otrzymujemy wyśmienite, ambientowe kompozycje. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż tworzą one ze sobą bardzo logiczną całość. Efekt końcowy jest piorunujący, a atmosfera mistycznego poznania niezwykle gęsta. Noworodki wznawiają cykl - koło się zamyka. Życie i śmierć koegzystują obok siebie w idealnej harmonii.





Myspace

wtorek, 22 grudnia 2009

Indigo Tree - Lullabies Of Love And Death

Przymierzając się do nowej recenzji zastanawiałem się o jakiej płycie tym razem napiszę. Trochę się tych nowości nazbierało w ostatnim czasie. Jedne bardziej urzekły mnie oryginalnym stylem, inne zaś specyficznym klimatem, które wokół siebie roztaczały. Wybór zatem padł na zespół łączący obie te sfery. O kim mowa? O Indigo Tree. - dwójce zdolnych wrocławian poruszających się w stylistyce dość oryginalnej, jak na nasze rodzime podwórko. Debiutancki krążek Filipa Zawady i Peve "Lety" jest pomostem między niebanalnym podejściem do akustycznego grania (wymieszanego z freak-folkiem posypanym szczyptą indie, sub-popu i szeroko pojętej alternatywy), a klimatycznym chilloutem, mimowolnie zmuszającym nas do odpłynięcia w świat namalowanych przez muzyków dźwiękowych pejzaży. To muzyka charakterystyczna dla takich grup jak Fleet Foxes i Animal Collective, gdzie rozmydlone wokale mieszają się ze spokojnie sunącymi się akustycznymi wątkami, uzupełnionymi gdzieniegdzie zróżnicowanym instrumentarium (np. dęciaki w Nightwaves). Nie ma tutaj jednak mowy o złym wyważeniu proporcji. Jest to bowiem krążek od początku do końca minimalistyczny. Góruje tutaj senna atmosfera, stąd też pewnie taki a nie inny tytuł albumu. Materiał ten obfituje w różnego rodzaju eksperymenty i smaczki. Na uwagę zasługuje kawałek Swell, gdzie przez całość przewija się charakterystyczny dźwięk głośników w trakcie połączenia telefonicznego. Jest on jednak na tyle subtelnie wkomponowany, iż zamiast stanowić swego rodzaju przeszkadzajkę - wzbogaca utwór i nadaje mu onirycznego klimatu. Moim drugim faworytem jest Burntsugar - dowód na to, że proste patenty gitarowe mogą nadawać utworom dynamiki oraz budować specyficzne napięcie. Urozmaicone partie wokalne to kolejny atut wydawnictwa. Mamy tu coś na styl falsetu i zawodzenia, czy też statyczny, bezosobowy śpiew wynurzający się niczym z głębin wody. Trudno jest się oprzeć wrażeniu, że Indigo Tree pochodzą z zagranicy. Momentami wyczuwałem tutaj atmosferę amerykańskiego folkloru, a wrażenie to wzmacniały wspomniane wcześniej wokale. Idąc dalej tym tropem śmiem przypuszczać, że na zachodzie Lullabies Of Love And Death odniosłyby spory sukces. W Polsce tego typu granie jest nadal mało rozpowszechnione. Na horyzoncie pojawiają się jednak nowe nazwy, jak chociażby Kyst (lada dzień pojawi się ich pierwszy longplay). Zapotrzebowanie na tą muzykę z pewnością zwiększy szanse na pojawienie się kolejnego, świetnego krążka pod szyldem Indigo Tree. Będę czekać z niecieprliwością.



Myspace