poniedziałek, 26 grudnia 2011

THE BEST ALBUMS OF 2011

Bez zbędnej gadki i nadętego patosu, przedstawiam Wam listę moich TOP10 ostatniego roku przed apokalipsą. Kolejność nieprzypadkowa.

12. BIRDS OF PASSAGE - WITHOUT THE WORLD
Idealna pozycja dla entuzjastów atmosfery Twin Peaks.


11. BLUE SKY BLACK DEATH - NOIR
Duet z BSBD bardzo pozytywnie zaskoczył. Na swoim najnowszym albumie, który nazwą mylnie może nasuwać skojarzenia z mroczną zawartością krążka, udał się w podróż po dźwiękach z lat 80/90-tych. Noir tryska pomysłami. Jest kolorowy, niemal bajeczny. Czyżby był to znak, że instrumentalny hip-hop wciąż ma się dobrze?


10. IMPLODES - BLACK EARTH
Gitarowy ambient/shoegaze z wytwórni Kranky. Ta muza ma w sobie coś z plemiennego prymitywizmu i psychodelicznego odjazdu. Dziwny twór i jak najbardziej godny polecenia. A tak przy okazji, zwróćcie uwagę na świetny artwork do okładki.


9. ERAAS - S/T
O tym projekcie nie wiem niestety zbyt wiele. Nie przysłania to jednak faktu, że album jest cholernie równy. Z niewiadomego powodu mam jakieś dziwne przeświadczenie, że podejdzie on fanom twórczości Swans. To może przez ten dźwiękowy eklektyzm?


8. THIS WILL DESTROY YOU - TUNNEL BLANKET
Fani TWDY podzielili się ostatnio na dwa obozy: entuzjastów nowej twórczości zespołu oraz tych, którzy tęsknią za ich post-rockowym obliczem sprzed dwóch ostatnich krążków. Zgadnijcie do których ja się zaliczam? :)


7. ULCERATE - DESTROYERS OF ALL
Ci Australijczycy, są najlepszą rzeczą jaka przytrafiła się death metalowi w ciągu ostatnich lat. Nie rezygnując z brutalnych riffów przywodzących na myśl dokonania Immolation pokazali, że w tej szufladce znajdzie się również sporo miejsca dla klimatycznego grania.


6. TRUE WIDOW - AS HIGH AS THE HIGHEST HEAVENS AND FROM THE CENTER TO THE CIRCUMFERENCE OF THE EARTH
Ten band nie wszedł z butami w moje życie, to klasyczny przykład "nienachalnego wkręcacza", subtelnie podbijającego umysł fajnymi melodiami i klimatem.


5. HECQ - AVENGER [¥792]
To chyba najbardziej miodny i powykręcany dubstep, jaki kiedykolwiek słyszałem. Hecq wycisnął z tej stylistyki wszystko co najlepsze, sięgając po sprawdzone patenty i dorzucając od siebie swoją pomysłowość i ambientową wrażliwość.


4. CAVE IN - WHITE SILENCE
Cave In powrócili i... znów nie dali ciała. Mimo, iż muzycy nagrali płytę niezwykle dopieszczoną aranżacyjnie, zróżnicowaną i dojrzałą, to nie zapomnieli przy tym jednocześnie o luzie, który od zawsze stanowił znak firmowy ich twórczości.


3. ANDY STOTT - PASSED MY BY
Andy Stott, to dubstepowo-witchhouse'owe odkrycie z Modern Love Label (ten sam co Demdlike Stairs, zatem klasa sama w sobie). Nienaturalnie wolne i zimne Passed My By zapętliło się w moim odtwarzaczu wystarczająco długo, aby znaleźć się w tym zestawieniu. Czuć tutaj świeżość, obok której trudno przejść obojętnie.


2. TIM HECKER - RAVENDEATH, 1972
Koncert tego pana w trakcie Festiwalu Ambientalnego, jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że ta dronująca zbitka dźwięków pianina i przetworzonych trąbek, to jedna z najlepszych rzeczy, jakie wyszły pod szyldem Heckera. Muza, która przenosi do innego świata.


1. LOW - C'MON
Ta płyta jest jak narkotyk. Ciężko się od niej oderwać, a jeszcze trudniej jest do niej nie wracać. Absolutny NUMBER ONE tego roku!


Ok, myślę, że to by było na tyle. Do końca roku pewnie zmieniłbym coś w tej liście, ale na chwilę obecną tak wyglądają moje thebestofy. W zestawieniu znalazły się albumy, które najbardziej mnie poruszyły, zapadły w pamięć lub po prostu zasłużyły na to, aby za sprawą wyjątkowej w mojej opinii twórczości znaleźć się w tym zacnym gronie. Niektóre z nich na pewno nie są jakimiś kamieniami milowymi w muzyce, ale chcąc nie chcąc, będą mi się kojarzyć z 2011-tym. Był to czas intensywnych przemian, bardzo pozytywny, ale i dający popalić. W takich właśnie momentach towarzyszyły mi wyżej wymienione krążki.

Rzućcie jeszcze uchem na nowe: Trap Them, A Winged Victory For The Sullen, Kangding Ray, Jesu, Lento, Necro Deathmort, Oathbreaker, Obake, Omega Massif, Metazen, Black Cobra i Gryzzly Bear.

środa, 3 listopada 2010

Vidian - wywiad

Do zbliżającego się wielkimi krokami koncertu Tides From Nebula pozostało już tylko kilka dni. Czas zatem porozmawiać z następnym zespołem, który poprzedzi występ post-rockowców z Warszawy. Panie i Panowie, przed Wami wymiatacze z Vidian, a raczej 1/5 składu - Adam.

Kilka tygodni temu zakończyliście pracę nad rejestrowaniem Waszego nowego materiału. Opowiedz mi o pracy nad nim.

Materiał nagraliśmy w dniach 5-17 lipca w gdyńskim studio Sounds Great Promotion pod okiem (a raczej uchem) Kuby Mańkowskiego i Jana „Dziablasa” Galbasa. Wcześniej pracowały tam m.in. takie kapele jak Blindead, Behemoth czy Pneuma, a także nasi kumple z The Sin, więc bez obaw zdecydowaliśmy się na to studio. Teraz jesteśmy na etapie kosmetycznych poprawek miksu, materiał niedługo powinien zostać s,kończony – niestety pewne sprawy przeciągają się niezależnie od nas i od Kuby. Album powstawał od września zeszłego roku, pracowaliśmy nad nim wspólnie, każdy z nas dał coś od siebie i miał wpływ na ostateczny kształt muzyki. Sama sesja przebiegła bez większych problemów, była świetna atmosfera, choć kosztowało to nas wszystkich dużo wysiłku i czasami trochę nerwów. Ale było warto. Na pewno dużo się nauczyliśmy i jestem pewien że zdobyte doświadczenie zaprocentuje na następnym materiale który zresztą już powoli powstaje.

Jak zatem rysują się plany wydawnicze?

Mamy jakieś pomysły i plany co zrobić z tym dalej, ale dopóki nie będzie niczego pewnego, to zachowamy to dla siebie :) Nasze demo znalazło się w necie do pobrania za darmo, nową płytę chcielibyśmy jednak ładnie wydać, żeby można było ją postawić sobie na półeczce. Co do piractwa – z jednej strony jestem w stanie zrozumieć że przy tym natłoku wydawnictw i cenach nie każdy może sobie pozwolić na zakup tylu płyt, ile by chciał. Poza tym wiadomo że łatwiej kliknąć kilka razy i mieć mp3 zapisane na dysku. Z drugiej strony zespoły takie jak nasze nie zarabiają na muzyce ani grosza, a sprzęt i nagrania nie są za darmo. Jeśli podoba Ci się muzyka jakiegoś zespołu to kup płytę! Ale nie potępiam też ludzi którzy ściągają muzykę z neta, to nie jest taka czarno-biała kwestia. Zresztą, kto z nas nigdy nie ściągnął płyty lub nie wypalił od znajomego niech pierwszy rzuci kamieniem.

Jeden z numerów, który znajdzie się na longplayu nosi bardzo zimny, techniczny tytuł: Programmed Cell-Death. O czym opowiada warstwa tekstowa waszych kawałków i kto za nią odpowiada. Czy płyta posiada jakiś koncept?

Płyta nie posiada konceptu rozumianego w taki sposób jak np. płyty Kinga Diamond czy kapel art-rockowych, teksty nie opowiadają jakiejś konkretnej historii, chociaż są oczywiście spójne i jakoś ze sobą powiązane. Tytuł płyty to „Irrelevant Nonsense Machine Element” i w tekstach poruszamy tematy związane z miejscem człowieka w świecie. Żyjemy w chorej rzeczywistości, jesteśmy tak naprawdę nieistotnymi elementami wielkiej maszyny nonsensu. Wystarczy włączyć na chwilę dowolny program informacyjny lub wejść na portal internetowy żeby zobaczyć, że to co nas otacza to istne piekło, które sami sobie zgotowaliśmy. Zresztą tak naprawdę wystarczy rozejrzeć się wokół siebie. O tym na przykład opowiada „World Shall Fall” – o zgniliźnie powoli pożerającej wszystko wokoło, o zarazie jaką jest ludzkość. Człowiek sam dla siebie jest największym zagrożeniem, dążymy do samozagłady z uśmiechem na ustach. Każdy z tekstów oparty jest na naszych przeżyciach, doświadczeniach, emocjach które nas dotykają. Oczywiście, nie jest to wszystko napisane wprost, chcemy żeby słuchacz miał pewną swobodę interpretacji, odbierał to po swojemu i odnajdywał w tym wszystkim coś, co jest mu bliskie. Za większość tekstów odpowiadam ja, ale Maniak i Szy także napisali po jednym, a jeden stworzyliśmy wspólnie. Warstwa tekstowa jest dla mnie tak samo ważna jak muzyka, nie wyobrażam sobie pisania tekstów „o niczym”, to jeden ze sposobów na wyrzucenie z siebie emocji, pewnego rodzaju oczyszczenie.

Gdybyście mieli opisać Waszą muzykę osobie, która w życiu Was nie słyszała, to jakich określeń użylibyście bez wspomagania się popularnymi, medialnymi szufladkami?

Hmm... Najtrudniejsze zadanie to chyba opisanie tego, co się samemu robi. Staramy się robić muzykę po swojemu, najważniejszym kryterium jest nasz własny gust. Chcemy grać coś, czego chętnie słuchalibyśmy jako odbiorcy. Nie będę tutaj wymieniał nazw innych zespołów, nie będę używał szufladek – jeśli lubisz ciężkie, nowoczesne, motoryczne, lekko transowe granie – sprawdź nasz album.

Macie za sobą doświadczenia w kapelach prezentujących bardzo różne gatunki. W jaki sposób wpłynęły one na Wasz styl.

Każdy z nas ma za sobą różne doświadczenia muzyczne, od najbrutalniejszych gatunków metalu, przez hc, punk-rocka, elektronikę i po granie popularnych przebojów hahaha. Na pewno doświadczenia wyniesione z tak różnych projektów procentują i mają wpływ na nas jako muzyków. Nieważne, czy grasz grind-core czy szanty – wszędzie można się czegoś nauczyć, to bardzo rozwija. Jeśli grasz na jakimkolwiek instrumencie powinieneś próbować się w jak najróżniejszych stylach muzycznych, to świetny sposób na rozwijanie horyzontów i umiejętności. Gdybym miał grać tylko metal to chyba bym zwariował. Na przykład uwielbiam bluesa i mam nadzieję, że czas pozwoli mi na pogranie go częściej niż bym chciał. Grunt to czerpać radość z grania, styl ma tu drugorzędne znaczenie.

Rozumiem zatem, że prócz Vidian masz w zanadrzu jakieś inne plany muzyczne?

Tak, powoli kiełkuje pewien projekt nie mający zbyt wiele wspólnego z metalem, ale na razie zbyt wcześnie żeby podać jakieś konkrety.

W jakim stopniu eklektyczne gusta członków zespołu (przykład: projekt Audio Science Experiment Maniaka) przekładają się na muzykę Vidian?

Każdy z nas słucha bardzo różnej muzyki, w każdym gatunku można znaleźć coś dobrego i wartościowego. Gdzieś te nasze gusta i inspiracje spotykają się i takim punktem stycznym jest właśnie Vidian. Wiadomo, że pewne rzeczy w tym zespole nie przejdą, ale szerokie spojrzenie na muzykę pozwala inaczej podejść do tego, co się robi. Wszyscy jesteśmy wielkimi fanami muzyki, słuchamy jej nałogowo i nie wyobrażamy sobie życia bez dźwięków płynących z głośników. Nieważne czy to CocoRosie, Morbid Angel, Hallucinogen czy Blasphemy – zresztą mógłbym tu wymienić niezliczoną ilość wykonawców – liczy się tylko jakość muzyki. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na ile przekłada się to na to, co robimy jako Vidian, choć z pewnością nie da się uniknąć inspiracji innymi artystami.

No dobra. Dużo opowiedziałeś mi o muzie, a kiedy będzie można znów usłyszeć Was na żywo?

Niedługo gramy w Bydgoszczy z Tides from Nebula, Obscure Sphinx i Killing Nutility, zapowiada się świetna impreza! Mamy na koncie trochę koncertów w Polsce i za granicą (na początku roku graliśmy np. na festiwalu Nacht Uns Nicht w Niemczech), ale niestety niełatwo w tym kraju przebić się na jakieś fajne gigi. Na każdym koncercie spotykaliśmy się z bardzo pozytywnymi opiniami, myślę też że każdy występ pozwala nam być coraz lepszym zespołem koncertowym. Mam nadzieję iż nowa płyta pozwoli nam pokazać się szerszej publiczności i że najlepsze koncerty dopiero przed nami :)

Doszły mnie słuchy ze przed 11 listopada zaszły w Vidian niewielkie zmiany personalne.

To prawda. Nowym basistą został znany tu i ówdzie Łukasz „Late”, szeregi Vidian opuścił natomiast Maniak, jego miejsce zajął Arek, znany chociażby z hardcorowej kapeli Down to Concrete. Mam nadzieję że to już koniec zmian personalnych i że w nowej postaci Vidian będzie silniejszy niż kiedykolwiek!

Ile czasu musicie poświęcać na utrzymanie w ryzach takiej kapeli jak Vidian?

Staramy się grać próby jak najczęściej, regularne spotkania to moim zdaniem podstawa funkcjonowania zespołu. Oczywiście, kosztuje to trochę pracy, czasu i wysiłku, ale też nie różnimy się chyba specjalnie pod tym względem od innych zespołów. A w ryzach jakoś się trzymamy – mam przynajmniej taką nadzieję :)

Co sądzisz o wsparciu mediów (albo i jego braku) dla grup parających się ciężkim graniem?

Wsparcie mediów… Uważam, że cała sytuacja na polskim rynku muzycznym jest, delikatnie mówiąc, chora. Zaczynając od wytwórni, przez towarzyskie kółka wzajemnej adoracji, po… słuchaczy. Mamy w Polsce dużo zdolnych, fajnych kapel. Co z tego, skoro np. nie mają kilku tysięcy złotych żeby pojechać w trasę z bardziej znanymi zespołami? Nie mówi się o tym, ale płacenie za udział w trasie kilku tysięcy złotych (młode kapele płacą z własnych kieszeni) to dzisiaj norma. Dlatego widzimy non stop te same nazwy na plakatach. Wytwórnie nie wyłapują młodych zdolnych, nie inwestują w nich – najlepiej nagrać materiał w zawodowym studio, samemu zapłacić, oddać za darmo i dziękowac że ktoś się w ogóle zainteresował. Nie zrozum mnie źle, nie oczekuję teraz cudów – ale zwykłego szacunku. Na szczęście są ludzie którzy na różne sposoby bezinteresownie pomagają młodym zespołom i to się chwali. Ale w tym miejscu trzeba wspomnieć o największej chyba bolączce w Polsce – publice. Może teraz się narażę, ale uważam że to odbiorcy w dużej mierze odpowiadają za ciężką sytuację. W Polsce nie chodzi się na koncerty! Jeśli w kilkuset tysięcznym mieście (!!!) na koncert potrafi przyjść 15 osób???? Nawet jeśli nie zawsze promocja imprez jest na najwyższym poziomie, to jednak zainteresowanie koncertami jest tragiczne. Ostatnio byłem na koncercie Sadist – wspaniała sztuka, rewelacyjne wykonanie – razem ze mną pod sceną było max. 20 osób. A mówimy o zespole, który naprawdę nie gra od wczoraj! A gdy, jak co roku, przyjeżdżają Coma, Kult czy Acid Drinkers (czyli Ci wykonawcy którzy są mocno promowani) to nagle klub jest pełen! Wynika z tego, że wśród tzw. „metalowców” tylko mały procent to odbiorcy ŚWIADOMI, którzy sięgają po cos więcej niż to, co jest wciskane za grubą kasę przez speców od marketingu. I to właśnie Ci świadomi odbiorcy tak naprawdę budują scenę, szkoda że jest ich tak mało… Ludzie muszą zrozumieć, że taka muzyka to nisza, nie przetrwa bez wzajemnego wspierania się, chodzenia na gigi.

Czujecie się zespołem podziemnym czy konsekwentnie chcecie wyrwać się z tej sfery? Jaka jest według Ciebie definicja undergroundu, czy postrzegasz ją pozytywnie?

Myślę że każdy twórca, jeśli decyduje się na udostępnianie swojej muzyki i wykonywanie jej na żywo, chce dotrzeć do jak największego kręgu odbiorców. Czujemy się częścią podziemia, muzyka jaką wykonujemy zawsze będzie muzyką niszową. Dla wielu ludzi podziemie kojarzy się ze słabą jakością wykonania, brzmieniem itp. – dla mnie podziemie to ludzie, to fani, to znajomi z innych kapel, to fakt że idę na koncert i spotykam kumpli których nie widziałem od lat, to masa młodych i zdolnych bandów. Podziemie to prawdziwa pasja do muzyki, która nie jest jeszcze zawikłana w układy biznesowe.

Mówiąc o układach masz na myśli kapele, które się sprzedały?

A co to znaczy sprzedać się? Nie rozumiem tego. Komercyjne to są kapele założone w zaciszu gabinetu prezesa wytwórni, które patrzą na to co się aktualnie podoba i pod to się podpinają. Artysta, który od początku tworzy coś szczerego i prawdziwego pozostanie sobą, nawet jeśli nagle sprzeda wielkie ilości płyt. Dla mnie wyznacznikiem jakości muzyki jest to, ile w niej prawdziwych emocji, a nie wyreżyserowanego patosu. Mike Patton jest znany na całym świecie, grywał z najlepszymi, robi to co chce i na co ma ochotę a jego płyty bardzo dobrze się sprzedają – czy to znaczy że się sprzedał?

Zatem zgodzilibyście się wystąpić w porannym programie telewizji publicznej?

Jasne, to musiałoby być niezapomniane przeżycie :)

Dzięki za rozmowę i do zobaczenia w Estradzie 11 listopada!

Myspace

wtorek, 5 października 2010

Obscure Sphinx - wywiad

Obscure Sphinx to młody, aczkolwiek prężnie rozwijający się zespół, który wpisuje się w nurt postępowego, metalowego grania. W listopadzie będziemy mogli ich zobaczyć na wspólnej trasie wraz Tides From Nebula, zahaczającej m.in. o bydgoską Estradę, do której serdecznie wszystkich zapraszam!

„Nie zamykajmy naszych umysłów w jakichś wymyślonych granicach…”

Jak doszło do tego, że trafiłaś na chłopaków z Obscure Sphinx? Oni znaleźli Ciebie, czy też może na odwrót - szukałaś mocnych, gitarowych wrażeń i podpasowała Ci muzyka grana przez zespół?

Wielebna : Chyba znaleźliśmy siebie nawzajem. Pod koniec marca 2009, po miesiącu prób skupienia się tylko i wyłącznie na studiach zatęskniłam do muzyki i podczas jednego wieczoru przekopałam kilka ofert zespołów. Wśród nich było ogłoszenie OS, które zresztą pomyliłam z innym, ponieważ nie zapisałam ani maili ani numerów. Cud, że chłopcy nie obrazili się kiedy dostali maila kierowanego zupełnie nie do nich.
Umówiliśmy się na próbę…dowiedziałam się o istnieniu czegoś takiego jak post metal. Spodobało mi się od razu i tak zostało.

Nie oszukujmy się... metalowy światek wciąż zdominowany jest przez facetów, dlatego każda grupa, która ma u siebie operującą tak drapieżnymi wokalami wokalistkę budzi moją ciekawość. Czy Twoja twórczość stanowi w jakimś sensie przesłanie dla dziewczyn?

Wielebna: Daleko mi do dzielenia przesłań na kobiety i mężczyzn. Muzyka, którą robimy z OS jest skierowana do wszystkich, chociaż mam pełną świadomość tego, że ze względu na ciężar i niełatwe do przełknięcia partie darte łatwiej wpadną one w ucho tej części publiki, która lubi ciemniejszą stronę mocy. Nie ograniczamy się jednak tylko do jechania walcem po dźwiękach. Wskakujemy na obszary przestrzenne, łapiemy powietrze, wynurzamy się po to, żeby znowu spaść z łomotem na samo dno dźwięku. To co robimy nie ma być do końca piękne, nie ma głaskać układu nerwowego, ma go rwać na strzępy. Tak lubię najbardziej.

Osoby, które miały okazję oglądać Was na żywo nie mogą wyjść z wrażenia, jak dużo dajesz z siebie na scenie. Czy w życiu codziennym również posiadasz tyle samo werwy?

Wielebna: Ponieważ przebywam ze sobą 24 h na dobę ciężko jest mi to określić. Oczywiście, na co dzień nie rzucam się na chodniku i nie krzyczę na ludzi, przynajmniej się staram.

W waszej twórczości słychać silne wpływy Neurosis, ale nie wierzę, że tylko na tym kończą się Wasze inspiracje. Co odgrywa u Was większą rolę? Klimat czy ciężar? Czy macie swoją własną receptę na neurotyczne klimaty? Jakiś unikalny czynnik, który zaważa o Waszej oryginalności i definiuje Was jako Obscure Sphinx, a nie kolejny z rzędu klon Neurosis?

Bartek: Chyba nie ma czegoś takiego jak recepta. Generalnie pracujemy na dwa sposoby, raz - po przyjściu na próbę zaczynamy w ramach rozgrzewki grać improwizacje, które czasem bez przerwy mają 20, 30, 40 minut. Oczywiście nagrywamy to i potem odsłuchujemy na spokojnie. Sposób drugi to oczywiście budowa czegoś własnego w domu, co później reszta bandu wspólnymi silami opracowuje. Klimat i ciężar są u nas nierozerwalnym elementem twórczości. W tym wszystkim najbardziej zależy nam na spójności całości. Resztę można określić jako cudowną wypadkową wyżej wymienionych elementów. My staramy się podchodzić do wszystkiego w sposób świeży i nietuzinkowy dbając przy tym by wszystko było na swoim miejscu. Jeśli chodzi o receptę jako taką to jest nią najpewniej wrzucenie nas wszystkich do jednej, ciemnej, małej i dusznej sali prób i odczekanie jakiegoś czasu. Oczywiście z nadzieją, że się nie pozabijamy. Porównanie z Neurosis jest dla nas niezwykle nobilitujące. Wiem też, że ludzie lubią nadawać etykietki, szufladkować pewne rzeczy - moja rada jest taka: sam posłuchaj i oceń.

Niedługo gracie u boku Talbot i ruszacie w trasę z Tides From Nebula. Jak doszło do Waszej współpracy z wymienionymi kapelami? Wygląda na to, że rozkręcacie się koncertowo.

Bartek: Co do Talbot to po prostu wstrzeliliśmy się z ofertą w odpowiednim momencie. Po drugie to prawda jest taka, że w PL ciągle jest niewiele bandów grających akurat tego typu klimaty. Jeśli chodzi o nasz kraj to każda z kapel wbijająca się w mniej więcej zbliżony do naszego nurt wyrosła na innych korzeniach, przynajmniej ja tak to słyszę. To zdecydowanie zawęziło krąg poszukiwań kapel działających w okolicach Warszawy.

Co do trasy z Tides From Nebula. Jakiś rok temu zaprosili nas do Progresji i zażarło. Raz, że różnice między naszą a ich muzyką są takie, że wspólny gig zwyczajnie nie będzie nudny, dwa - po prostu się zaprzyjaźniliśmy. A ponieważ mieszkamy w jednym mieście i staramy się wspólnie wspierać to wszystko się tak ładnie skleiło, zostaliśmy zaproszeni na trasę w listopadzie. Poza tym staramy się dawać z siebie wszystko na koncertach, być wiarygodni w 100% i to procentuje takim, a nie innym odbiorem muzyki na żywo. Myślę, że tymi gigami, które zagraliśmy do tej pory udowodniliśmy, że gwarantujemy naprawdę solidną sztukę.

Wszystko to zapewne zmierza do wypromowania Waszego świeżego materiału. Kiedy ujrzy on światło dzienne i czego możemy oczekiwać po nowych dźwiękach?

Bartek: To prawda, że od jakiegoś czasu nagrywamy materiał. Powstawał on w zasadzie nieprzerwanie od momentu kiedy zaczęliśmy grać wspólnie. Można go więc potraktować jako podsumowanie tego, co działo się z nami na przestrzeni ostatniego 1,5 roku. Jest więc ciężar, moc oraz maksymalna ilość energii, jaką każdy z nas włożył we wszystkie dźwięki jakie znajdą się na proponowanym przez nas materiale. Będą też wycieczki w stronę post rockowych plam i lżejszych melodii – słowem to co powstało w efekcie układania naszego porządku rzeczy – tworzenia naszej własnej wizji muzyki.

Co do momentu kiedy materiał ujrzy światło dzienne to powiem, że jest jeszcze trochę rzeczy do zrobienia w związku z czym przed listopadem nie uda nam się niestety zamknąć całości. O wszelkich nowościach, będziemy informować na naszych profilach na myspace, last fm, facebook czy oficjalnej stronie www.obscuresphinx.com, która niebawem zacznie działać. W tej chwili pozostaje nam zaprosić do zapoznania się z częścią materiału jaki będziemy promować bezpośrednio na naszych koncertach.

To może opowiedzcie mi coś jeszcze o genezie nazwy zespołu, swoją drogą bardzo ciekawej...

Blady: Chcieliśmy, aby nazwa możliwie jak najpełniej korespondowała z gatunkiem muzyki jaki wykonujemy w OS. Podobnie jak mityczna kreatura ("Sphinx") muzyka ma być tajemnicza i niejednoznaczna. Ma wymagać poświęcenia jej większej ilości uwagi, ale jednocześnie wynagradzać odbiorcę za każdą oddaną jej chwilę. Zresztą same długości utworów świadczą, iż nie mamy do czynienia z tworem przyjemnym i prostym w odbiorze...

Oczywiście odnoszenie się do Sfinksa jest tylko jedną z możliwych do pójścia dróg. Można spróbować inaczej - sięgnąć do genezy samego greckiego słowa oznaczającego to stworzenie, albo połączyć je ze słowem "Obscure" i znaleźć zupełnie inne konotacje... Możliwości jest wiele, my nie chcielibyśmy dawać gotowych rozwiązań - odnajdywanie ich pozostawiamy wszystkim tym, którzy mają na to ochotę. Nie zamykajmy naszych umysłów w jakichś wymyślonych granicach.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Bydgoszczy 11 listopada!

poniedziałek, 27 września 2010

Guantanamo Party Program - wywiad

Mrok, ból i szczery przekaz - tak najtrafniej można określić muzykę wrocławskiego zespołu Guantanamo Party Program, o którym miałem już przyjemność pisać w ramach recenzji ich ostatniego wydawnictwa. Dzięki rozmowie z Grzegorzem - basistą grupy - poznacie nie tylko dalsze plany tych sympatycznych wymiataczy i ich postrzeganie sztuki, ale również drobne detale przypominające o tym, że nie samą muzyką człowiek żyje (chociaż w przypadku GPP zajmuje ona bardzo ważne miejsce).

Niedawno mieliście okazję zagrać o boku Ufomammut. Jak wspominacie ten czas? Jak Wasza muzyka była odbierana przez Włochów? W końcu to zupełnie inne klimaty. No i jak właściwie doszło do tego, że z nimi wystąpiliście?

Zacznę od końca. Odezwał się do nas Eldar z Lipska, który związany jest z grupą, która organizowała koncert Ufomammut. Zaprosił nas, na miejsce Kongh - Szwedzi nie mogli zagrać ze względu na problemy ze składem, a my byliśmy stosunkowo blisko, no i Eldarowi bardzo podobał się nasz krążek. Wrocław to już była kwestia kilku rozmów z Robertem, szefem Firleja i Tomkiem (Asymmetry). Ale to dzięki ich życzliwości mogliśmy zagrać we Wrocławiu. Nie umiem Ci jednoznacznie odpowiedzieć jak Włosi odebrali nasze występy. Na pewno byli dla nas bardzo mili i życzliwi, niestety my nie mogliśmy spędzić z nimi zbyt dużo czasu, bo zaraz po koncercie musieliśmy wracać z Lipska do domu. We Wrocławiu zamieniliśmy ze sobą kilka zdań i to wszystko. Sam wyjazd wspominam (przynajmniej ja) świetnie. Zagraliśmy w świetnym miejscu (UT Connewitz), w którym działają wspaniali ludzie, Wrocław - Firlej - bez dwóch zdań, to jest świetne miejsce do grania. Jedyny minus to taki, że we Wrocławiu wychodziło ze mnie (z nas?) zmęczenie i niewyspanie i miałem poczucie, że nie był to występ na pełnej krysznie.

Dużo osób, z tego co czytałem na forach, odebrało Wasz występ bardzo pozytywnie, i tak jak wcześniej nie za bardzo wiedzieli z czym się je tą muzę, tak teraz są bardzo podekscytowani i czekają na jeszcze - czy Takie głosy, a co za tym idzie, wsparcie słuchaczy jest dla Was silnym czynnikiem mobilizującym do dalszej pracy?? A może robicie to wszystko wyłącznie dla siebie i nieważne jaki byłby odbiór, dalej robilibyście swoje?

Pozytywny odbiór koncertów, płyty to na pewno dla nas energetyczny kop. Chociaż muzykę gramy dla siebie, ma ona wynikać z naszych potrzeb, takiego koktajlu emocjonalnego, jaki między nami się wytwarza, to fakt, że ktoś te emocje poczuł, odebrał, nawiązał z nami kontakt na takiej płaszczyźnie jest inspirujący. Nie mniej jednak, uwierz mi, gdyby takiego odbioru nie było i tak robilibyśmy swoje, bo muzyka i całe GPP to nasz zespół i nasza pasja..

Krążą plotki, że niedługo nagrywacie nowy materiał? Czego można się po nim spodziewać? Przewidujecie jakieś drastyczne zmiany w brzmieniu lub podejściu do utworów?

Rzeczywiście chcemy już niedługo nagrać nowy materiał. Mam nadzieję, że uda nam się to w pierwszym kwartale 2011. Czego się można spodziewać? Tego co zawsze, tylko bardziej, hahaha. Myślę, że nowy materiał będzie intensywniejszy, mocniejszy, cięższy i bardziej "soniczny". W tej chwili pracujemy nad czwartym numerem, na pewno nie ostatnim. Zresztą 3 z nowych kawałków gramy juz na koncertach, a jeden z tych nowych krąży w nawet akceptowalnej jakości dźwięku po youtube ;)

A teraz wytłumacz mi dlaczego tak bardzo nienawidzicie łatki post-metal? Jest ona ostatnio bardzo popularna. Posługiwanie się nią przyniosłoby Wam większe korzyści. :)

A co to znaczy post metal? To co gramy to hard core, pesymistyczny, wkurwiony, walcowaty hard core. Gramy muzykę, która jest pewnym kotłem - możesz w niej znaleźć różne rzeczy - przestrzenne wypuszczenia, sludge`owe walce, motoryczne riffy, noise`owe akordy i dysonanse, screamową melodykę. Ale wciąż jest to hard core. łatka post metalu trochę mnie martwi. Jesteśmy przez nią skazani na porównywanie do Blindead, ISIS i Cult of Luna. OK, to nawet miłe, ale chyba nie do końca trafne. Moja fascynacja takim graniem wyrosła na podwalinach Neurosis (z płyt "the word as law", "souls at zero" czy "enemy of the sun" - chociaż późniejsze tez kocham), czeskiej sceny noise core (Lvmen, Thema 11, Ravelin 7), polskich noise`owców (Ewa Braun, La Aferra, Krzycz), czy tuzów pokroju Today Is The Day. Myślę, że takie inspiracje sa bliskie wszystkim członkom GPP.

Ciekawi mnie kwestia szaty graficznej Waszego pierwszego wydawnictwa. Dlaczego zdecydowaliście się na tak surową, mroczną i zarazem minimalistyczną formę? Zaważyły względy finansowe, czy tak po prostu chcieliście?

Szata graficzna pierwszej płyty to efekt - może to zabrzmi dziwnie - kilku miesięcy rozmów, wymieniania się pomysłami i szukania optymalnego efektu. Prostota okładki, to moim zdaniem taka czysta karta, minimalizm, czysta forma. Czytelność i schludna elegancja. Koszta nie były dla nas istotne, ponieważ mamy zaprzyjaźnionych grafików, dobrych grafików, którzy byli skłonni zrobić dla nas artwork albo za darmo, albo za symboliczną złotówkę, jednak w efekcie tych naszych rozmów zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie. Moim zdaniem digipack wyszedł elegancko.

Następne pytanie nasuwa się samo: kiedy winyl? :)

Bardzo bym chciał, żeby zarówno debiut, jak i materiał ze splitu no i najnowszy album wyszły na czarnych krążkach. Niestety nie do końca od nas to zależy. No Sanctuary jest za małą firmą działającą według zasad DIY i dla nich wydanie winyla to poważne wydatki. A nie ukrywajmy, nasz cd nie sprzedaje się najlepiej, więc i ryzyko jest dla nich znaczne. Mam jednak nadzieję, że chłopaki z NS Rec. nie będą na naszej płycie stratni, bo to świetni ludzie, którzy robią fajną robotę.


Skoro już jesteśmy przy dalszych planach, to powiedzcie mi jak prezentuje się najbliższa przyszłość GPP? :)

Próby, próby, próby i koncerty, koncerty, koncerty. Chcielibyśmy grać ich z 50 razy więcej, ale to niemożliwe, bo wszystko rozbija się o prozę życia - praca, szkoła itp. Na pewno planujemy zagrać do końca tego roku z 10 koncertów. Wciąż kombinujemy nad Opolem i Wołowem k. Wrocławia. 3.X. gramy z Panaceą w Bolesławcu (w starej fabryce, fajne miejsce), a potem dopiero w listopadzie wybieramy się do Sosnowca, Krakowa, Chełma i Warszawy. Grudzień to mała trasa z naszymi przyjaciółmi z Niemiec - Seas of Stone - dwa koncerty w Polsce (Wrocław i Poznań) i dwa za zachodnią granicą (Berlin i Lipsk). Na przyszły rok planujemy trasę w Czechach i może kilka kolejnych koncertów z At The Soundawn. I my i Włosi, chcielibyśmy się spotkać i znów wspólnie coś pograć.

A z jakimi kapelami najlepiej Wam się występuje na jednej scenie? Cenicie sobie różnorodność w doborze współgrających zespołów?

Ciężko odpowiedzieć z kim nam się gra najlepiej. Fajnie było pograć z At The Soundawn, bo to świetna ekipa, z którą się zakolegowaliśmy, ja bardzo czekam na gig z Panaceą, Sun for Miles i trasę z Seas of Stone. Żałuje, że dwukrotnie nie udało nam się zagrać z Echoes of Yul. Róznorodność jest fajna i jeśli spotkamy się z zespołem, który nas zaciekawi, to na pewno taki koncert będziemy dobrze wspominać (tak jak np. Transwaggon w Pradze, czy Loma Prieta na Słowacji).

Gracie zdecydowanie niszową, choć zyskującą na sympatii odbiorców odmianę gitarowej muzy. Jak wygląda zatem kwestia organizacji gigów? Ciężko jest?

Jesteśmy w komfortowej sytuacji, bo albo imprezy załatwiamy w oparciu o naszych przyjaciół z Polski (ale nie tylko), albo mamy potężne wsparcie pod postacią Golema i Asymmetry. Bardzo za to dziękujemy.

Na swoim koncie macie pozytywnie przyjęty split z Echoes of Yul i Sun For Miles, znalazły się na nim Wasze utwory urozmaicone elektroniką. Czy w przyszłości planujecie dalej eksperymentować w tego typu obszarach?

Odkąd pojawiła się idea splitu z EOY i SFM cały czas na po głowie chodziło zaprzęgnięcie chłopaków z Echoes w jakieś rozszerzenie naszych tracków. Bardzo się cieszę, że Jarek sam zaproponował nam pomoc (co ciekawe wyprzedził mnie dosłownie o kilka minut, bo rozmawiałem z nim właśnie, żeby ten temat poruszyć) i udało nam się takie alternatywne wersje przygotować. Nie wykluczamy dalszej współpracy ani z EOY ani SFM, na chwile obecną jest za wcześnie, żeby mówić o ewentualnych szczegółach. Na pewno na razie nie ma mowy o tym, żeby do GPP doszła nowa osoba na stałe, która zajmie się elektroniką. Ale niczego nie wykluczamy w przyszłości.Wszystko jest możliwe, nawet zarówno rozrośnięcie się do 20 osobowego składu, lub zwężenie do trio :)

A jak Wasze zaangażowanie w granie przekłada się na szarą codzienność? Ciężko jest pogodzić muzykę ze zwykłymi sprawami typu: rodzina, praca, pies?

Nasze codzienne życie jest zwyczajne. Próbujemy pogodzić ze sobą pracę, szkołę, granie, życie towarzyskie i wszystko inne. Czasem jest ciężko. Ja pracuję jako nauczyciel w poradni psychologiczno-pedagogicznej, nie wiem, czy reszta chce zdradzać swoje tajemnice, ale powiem tyle, że poza mną i Kubą wszyscy pozostali gdzieś tam się uczą i poza Łukaszem wszyscy pracują, hahaha.

Nie planujecie rzucić kiedyś tego wszystkiego w cholerę i skupić się wyłącznie na przyziemnych kwestiach?

Mam nadzieję, że nigdy "nie wydoroślejemy", czytaj zajmiemy się poważnym życiem. Wszyscy kochamy muzykę, skoro przez tyle lat zajmowała ona tyle miejsca w naszych priorytetach, nie sądzę, żeby to się miało w przyszłości zmienić. Gdybym jednak kiedyś zrezygnował z muzyki pewnie bym dużo pisał, to jest tak jakby moje alter ego.

Czy utrzymanie przy życiu tego alter-ego jest drogie?

Aha, ciekawi cię czy nasze hobby jest kosztowne? Niestety tak, ale mamy wyrozumiałe dziewczyny (i żony), które nie krzyczą na nas i nie każą się wyprowadzać gdy kupujemy kolejny efekt do gitary, amp, czy blachy. W polskich warunkach jest to jednak pasja uderzająca po kieszeni i dlatego wciąz nie mam wymarzonego Ampega SVT Classic, Rickenbackera 4003 i Gibsona Thunderbirda. Ale to kwestia czasu, hahaha.

Wróćmy jeszcze tylko na moment do wspomnianej wyżej "drugiej osobowości". Twoja mroczna strona znajduje upust na blogu Kingdom of Cranes. Czy projekt ten stanowi integralną część konceptu GPP? I o co biega z ostrzeżeniem dla niepełnoletnich poprzedzającym tą lekturę?

Blog "Kingdom of cranes" to moja i jak na razie tylko moja idea, chociaż nie wykluczam, że wejdzie w to ktoś jeszcze. Traktuje to jako takie archiwum różnych moich "nocnych myśli", które czasem przeradzają się w teksty dla GPP. Nie jest to ani część integralna działania zespolu, ani chyba szerzej znana wszystkim członkom (chyba tylko Darek, wokalista i Łukasz, gitarzysta tam zaglądają). Pytanie o pełnoletność natomiast to raczej kwestia mojego świętego spokoju - dmuchanie na zimne, chociaż w gruncie rzeczy jest mi obojętne kto to czyta (jeśli ktokolwiek w ogóle).

Na koniec pytanie od jednego z zainteresowanych Waszym zespołem: czy istnieją jakieś poboczne projekty muzyków GPP?

Obecnie nie mamy chyba żadnych pobocznych projektów. Wiesz, GPP samo zaczynało jako projekt członków grind-core`owego Wojtyły i noise rockowego Lost Road. Z biegiem czasu ewoluowaliśmy w zespół. Każdy z nas myśli, żeby robić coś jeszcze na boku, ale na razie nie przybiera to żadnej konkretnej formy. Wojtek chciałby grać shellacowy noise, Darek pewnie też troche by pohałasował, a ja wciąż obiecuje sobie, że wrócę do moich zabaw z klimatami industrialno dark ambientowymi.

Wielkie dzięki Grzegorzu za tą ciekawą rozmowę. Jakieś słowo na pożegnanie?

Dzięki Łukasz za wywiad, a czytającym za dotarcie do końca. Słuchajcie dobrej muzyki i pamiętajcie EURO 2012 nam "nie zabiorom", hahaha.

Hehe, pozdrawiam!

Myspace

wtorek, 14 września 2010

Dramat psychologiczny zaklęty w dźwiękach

Jesień to idealna pora na depresyjne dźwięki. Co prawda wciąż jeszcze mamy kalendarzowe lato, ale aura widoczna za oknem zdecydowanie rządzi się własnymi prawami. Widok tonącej w deszczu ulicy i śmigających pod oknami ludzi-parasolek idealnie wpisuje się w omawianą dziś muzykę. Pierwszym, godnym uwagi projektem jest Record • Play, za którym kryje się osoba gitarzysty George Dorn Screams. R•P brzmi niemal jak ścieżka z dramatu psychologicznego. Ponadto towarzyszy jej ciągłe widmo niepokoju. To jak spacer po ciemnym lesie lub wpatrywanie się samotnie w ocean. Myśli, które towarzyszą człowiekowi w takich sytuacjach, z pewnością pobudza również muzyczna lektura bydgoskiego projektu. Całość jest stonowana, subtelna, ale zarazem intrygująca. Tutaj nic nie dzieje się nagle, żadna nuta nie popędza drugiej. W tej dziwnej, przepełnionej trwogą przygodzie jesteśmy tylko my, nasze emocje i piękna, zataczająca pętle muzyka. Podobne podejście do swej twórczości reprezentują Lloyd Turner. Również i tutaj jest niepokój, melancholia i ten specyficzny dramatyzm. To co różni duet z Rzymu od naszego rodzimego projektu, to nieco bardziej wyraziste i skonkretyzowane motywy fortepianowe. Minimalizm stanowi siłę tej muzyki, a przejmująca, pokorna atmosfera robi piorunujące wrażenie. Racjonalnie dawkowane i rozbite na części pierwsze melodie, zdecydowanie zmierzają do wyznaczonego celu. Z niecierpliwością wyczekiwać będę debiutanckiego albumu Hints.

Record • Play
Lloyd Turner

poniedziałek, 6 września 2010

The Throne

Jedną z fajniejszych rzeczy w prowadzeniu bloga z recenzjami płyt, jest możliwość natrafiania na ciekawe bandy niekoniecznie dzięki wnikliwemu przeszukiwaniu sieci w poszukiwaniu czegoś świeżego, ale właśnie tak jak dziś miało to miejsce, za pośrednictwem maila od zespołu. The Throne są młodą kapelą ze Szczecina, opisującą swój styl jako post-metal. Łatka ta od pewnego czasu spędza mi sen z powiek. Problem w tym, że styl grup siedzących w neurotycznych dźwiękach rozrósł się i podzielił na różnego rodzaju podgatunki, eksperymenty i reinterpretacje starych stylów do tego stopnia, że określenie użyte przez grupę jest już nieco dezorientujące. Nie zrażając się tym jednak, a właściwie ignorując pierwsze negatywne odczucia, wsłuchałem się w samą muzykę. I co się okazało? Że chłopaki wiedzą jak chcą grać. Z całą pewnością nie mają odpowiednika dla siebie w naszym kraju. Ze względu na surowość brzmienia i wyczuwalną więź z hardcorowymi brzmieniami, najbliżej im do wrocławian z Guantanamo Party Program. Sęk w tym, że załoga ze Szczecina o wiele częściej niż Ci drudzy ucieka w klimatyczne, spokojniejsze rejony. Kolejną różnicą jest wykorzystywanie czystych wokaliz, równie dobrych co wykrzykiwane partie. Doczekaliśmy się zatem swojej własnej, rodzimej Impure Wilhelminy. Świadczy to o tym, że podobnie jak w przypadku zagranicznego poletka "post-metalu", tak i nasze zaczyna się rozrastać, przemieniać i wytwarzać przeróżne odmiany i hybrydy. Uradowałbym się niezmiernie, gdyby wiązało się to jeszcze z wykreowaniem swojego własnego, oryginalnego stylu. Ale na to The Throne ma póki co sporo czasu. Na chwilę obecną jest bardzo obiecująco.

Myspace

piątek, 27 sierpnia 2010

EZ3kiel - Naphtaline

Długa przerwa w prowadzeniu bloga doprowadziła do tego, że straciłem nawyk regularnego pisania. I chyba najlepszym sposobem, by wyrobić go w sobie na nowo jest wyskrobanie recenzji jakiegoś świetnego albumu, o którym dobre słowa same będą cisnęły się na klawiaturę. A za taki majstersztyk zdecydowanie można uznać Naphtaline EZ3kiela. Bo czyż o jakości płyty nie świadczy fakt, że po czterech miesiącach ciągłego odtwarzania nadal słucha się jej tak samo dobrze, jak za pierwszym razem? Magia tego krążka tkwi w różnorodności stylistycznej, która w przypadku tego typu muzyki często przekracza granicę dobrego smaku. Awangarda prezentowana w twórczości Francuzów jest zwarta i przemyślana, a świadomość jasno określonego stylu wybrzmiewa niemal z każdej nuty. Najciekawsze jednak jest to, że przy pierwszym kontakcie z tym zespołem miałem naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Pierwszym pytaniem pojawiającym się w mojej głowie było: co to za gatunek? Trzeba przyznać, że w czasach, gdy każdy projekt musi wpisywać się w jasno określony, wyrazisty nurt ciągnący za sobą rzeszę fanów siedzących w pewnej mini-subkulturze, takie wynalazki jak recenzowany przeze mnie krążek nie są niczym innym, jak buntem wobec takich tendencji. Na Naphtaline przewijają się echa folku, neoklasyki i post-rocka (pomijając już zupełnie kwestię dubowej przeszłości zespołu), a całość zdobi teatralna atmosfera. Sprowadzenie albumu do tych trzech kategorii byłoby jednak krzywdzące dla kunsztu omawianego materiału. Jest to muzyka bogata w instrumentalne smaczki, których wyłapanie wymaga kilku - niekoniecznie wnikliwych - odsłuchań. Dźwięki EZ3kiela to czysta przyjemność, nie stojąca jednak nawet o kilometr od banału i tandety. Niezły wyczyn jeżeli weźmie się pod lupę chociażby kawałek At the day, gdzie groteskowe, niemal pstrokate dźwięki przeplatają się z bajkowym wokalem. Podobnie ma się rzecz z zamykającym album Mon plus beau cachemar. Baśniowość i melancholia wyważone są idealnie. I nawet jeśli nie udało mi się Was zachęcić do przesłuchania tej płyty, to warto rzucić okiem na sam utwór Derrière l'écran. To diament zdobiący całość, a jego piękno z pewnością przekona nawet najbardziej opornych.



Myspace