Kilka dni temu na łamach najpopularniejszego obecnie serwisu społecznościowego zarzekałem się, że jeszcze w tym tygodniu przywrócę do życia długo nieaktualizowanego bloga. W momencie kiedy pisze te słowa mamy niedzielny wieczór, kilka godzin do upłynięcia doby - czas zatem najwyższy spełnić obietnicę i wzbudzić strach w innych blogerach, którzy dawno już spisali Neuromuzę na straty. :)
Czym zatem katowałem swój nerw słuchu przez okres nieobecności? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka prosta. Zawsze zależało mi na różnorodności stylistycznej mojej listy odtwarzania, ale to co wylewało się ostatnio z głośników śmiało można uznać za objaw muzycznej schizofrenii. Tylko jeden gatunek dominował w tej zupie dźwięków, a był nim ambient. Cóż urzekającego jest w muzyce, która swoim minimalizmem i niezbyt zawrotnym tempem akcji równie dobrze może służyć jako podkład do snu, albo w najlepszym wypadku nauki? Dla mnie już te czynniki stanowią zaletę, ale osoby żyjące w ciągłym biegu lub stresie dnia codziennego nie mają czasu na wychwytywanie każdego drobnego detalu w muzie. W tym celu postanowiłem stworzyć małą listę - moim zdaniem - najbardziej godnych polecenia ambientowych motywów. Być może przekonam nią ewentualnych niedowiarków lub podsycę pasję od dawna siedzących w tych klimatach słuchaczy.
Jest to klasyczny przykład numeru o zabarwieniu soundtrackowym. Piękny utwór w wykonaniu Stars of the Lid zmusza do wykazania się niewielką cierpliwością. Jeżeli dostatecznie się skupimy i pozwolimy ponieść dźwiękom, dokładnie w trzeciej minucie następuje moment zwrotny - muzyka nabiera rozmachu. Atmosfera zimnej, pozbawionej żywej duszy planety podniesiona zostaje do rangi czegoś mistycznego. Niemała w tym zasługa znakomicie stopniowanego napięcia oraz podbicia partii skrzypiec ciepłym basem. Fragment ten puszczony dostatecznie głośno robi niesamowite wrażenie. Po tym motywie następuje "smutne" rozwinięcie utworu, na które składają się nostalgiczne skrzypce, delikatna elektronika i wspomniana wcześniej filmowa narracja.
Z pewnością w twórczości Heliosa można doszukać się lepszych przykładów "czystego" ambientu, ale ten kawałek zasługuje na uwagę przynajmniej z trzech powodów: ma świetny klimat, odpowiedni moment zwrotny i... jest najzwyczajniej w świecie piękny. Również tutaj spieszę z pomocą zabieganym - czekajcie do 2 minuty i 39 sekundy. Wtedy właśnie wyłoni się urzekający motyw z pianinem, wspomaganym przez przewijające się wcześniej delikatne wstawki gitary akustycznej i towarzyszące jej "drewniane" sample. Nastrój tego numeru dobrze oddaje okładka albumu, z którego pochodzi. To tak jakby całe światło zachodzącego Słońca próbowano zamknąć w dźwiękach. I tak jest właściwie w każdym kawałku z albumu "Unleft" - polecam!
Ostatnim ciekawym projektem na dziś jest The Caretaker. Jeżeli zastanawiacie się jaka muzyka leci w zaświatach, to nie mogliście trafić lepiej. Dozorca zabierze Was w dwudziestolecie międzywojenne, do zadymionych knajp wypełnionych gwarem rozmów i szaleństwem kabaretu. Kiedy indziej staniecie w samym środku otchłani, gdzie odległe śpiewy niczym z rozpadającej się, zdartej płyty gramofonowej odbijać się będą w otaczającej Was przestrzeni (^"Friends Past Re-united"). W tych nutach czuć niemal kurz przeszłości...
To by było na tyle z mojej strony. Mam nadzieję, że wspomniani wyżej artyści na stałe zagoszczą w Waszej płytotece. Warto czasem odciąć się od otaczającej nas szarej rzeczywistości lub po prostu podumać nad życiem przy tego typu dźwiękach. Bądź co bądź wydają mi się do tego celu stworzone.
Czym zatem katowałem swój nerw słuchu przez okres nieobecności? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka prosta. Zawsze zależało mi na różnorodności stylistycznej mojej listy odtwarzania, ale to co wylewało się ostatnio z głośników śmiało można uznać za objaw muzycznej schizofrenii. Tylko jeden gatunek dominował w tej zupie dźwięków, a był nim ambient. Cóż urzekającego jest w muzyce, która swoim minimalizmem i niezbyt zawrotnym tempem akcji równie dobrze może służyć jako podkład do snu, albo w najlepszym wypadku nauki? Dla mnie już te czynniki stanowią zaletę, ale osoby żyjące w ciągłym biegu lub stresie dnia codziennego nie mają czasu na wychwytywanie każdego drobnego detalu w muzie. W tym celu postanowiłem stworzyć małą listę - moim zdaniem - najbardziej godnych polecenia ambientowych motywów. Być może przekonam nią ewentualnych niedowiarków lub podsycę pasję od dawna siedzących w tych klimatach słuchaczy.
Jest to klasyczny przykład numeru o zabarwieniu soundtrackowym. Piękny utwór w wykonaniu Stars of the Lid zmusza do wykazania się niewielką cierpliwością. Jeżeli dostatecznie się skupimy i pozwolimy ponieść dźwiękom, dokładnie w trzeciej minucie następuje moment zwrotny - muzyka nabiera rozmachu. Atmosfera zimnej, pozbawionej żywej duszy planety podniesiona zostaje do rangi czegoś mistycznego. Niemała w tym zasługa znakomicie stopniowanego napięcia oraz podbicia partii skrzypiec ciepłym basem. Fragment ten puszczony dostatecznie głośno robi niesamowite wrażenie. Po tym motywie następuje "smutne" rozwinięcie utworu, na które składają się nostalgiczne skrzypce, delikatna elektronika i wspomniana wcześniej filmowa narracja.
Z pewnością w twórczości Heliosa można doszukać się lepszych przykładów "czystego" ambientu, ale ten kawałek zasługuje na uwagę przynajmniej z trzech powodów: ma świetny klimat, odpowiedni moment zwrotny i... jest najzwyczajniej w świecie piękny. Również tutaj spieszę z pomocą zabieganym - czekajcie do 2 minuty i 39 sekundy. Wtedy właśnie wyłoni się urzekający motyw z pianinem, wspomaganym przez przewijające się wcześniej delikatne wstawki gitary akustycznej i towarzyszące jej "drewniane" sample. Nastrój tego numeru dobrze oddaje okładka albumu, z którego pochodzi. To tak jakby całe światło zachodzącego Słońca próbowano zamknąć w dźwiękach. I tak jest właściwie w każdym kawałku z albumu "Unleft" - polecam!
Ostatnim ciekawym projektem na dziś jest The Caretaker. Jeżeli zastanawiacie się jaka muzyka leci w zaświatach, to nie mogliście trafić lepiej. Dozorca zabierze Was w dwudziestolecie międzywojenne, do zadymionych knajp wypełnionych gwarem rozmów i szaleństwem kabaretu. Kiedy indziej staniecie w samym środku otchłani, gdzie odległe śpiewy niczym z rozpadającej się, zdartej płyty gramofonowej odbijać się będą w otaczającej Was przestrzeni (^"Friends Past Re-united"). W tych nutach czuć niemal kurz przeszłości...
To by było na tyle z mojej strony. Mam nadzieję, że wspomniani wyżej artyści na stałe zagoszczą w Waszej płytotece. Warto czasem odciąć się od otaczającej nas szarej rzeczywistości lub po prostu podumać nad życiem przy tego typu dźwiękach. Bądź co bądź wydają mi się do tego celu stworzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz